wtorek, 23 kwietnia 2013

Z pamiętnika młodej (stażem) saksofonistki...

23. kwietnia Komentarz Darka przypomniał mi, że dawno nie opisywałam moich potyczek z "trąbą". Sytuacja wygląda nastepująco - nie grałam przez jakieś 2-3 tygodnie, za dużo było "zajęć pobocznych", bardzo mnie absorbujących. Poza tym mój nauczyciel tajemniczo zniknął - nie daje znaku życia. Po trzecie nauczyłam się grania ze słuchu 3 nowych melodii, niestety, zapisu Morsem nie dokonałam, więc po 3 tygodniach przerwy muszę wszystko "odgruzowywać" w głowie. Po czwarte znalazłam na jednej składance fajną, chilloutową aranżację "Kołysanki" z energetyzującym solo na trąbce i wczoraj, nie bacząc na śpiące dziecko sąsiadów dałam w domu czadu, traktując CD jak podkład zespołu, którego nie mam... Jak się rozkręciłam, to nawet sobie coś tam zaimprowizowałam, ale muszę to nagrac na dyktafon, żeby ocenić, jak to wszystko brzmi: muza z płyty, trąbka i mój sax. Jak napisał Darek - niesamowitą przyjemność sprawia mi równiez nauczenie się każdej nowej melodii, a już planowanie, że zagram duet z tą trąbką na kompakcie, strasznie mnie ekscytowało. Trzy dni się do tego zabierałam, aż wreszcie wczoraj się udało...

5. marca Mam dziwne wrażenie, że moje postępy przybrały zły kierunek: wstecz. Nie wiem, czy można rozstroić saksofon, ale coraz gorzej wychodzi mi wydobywanie niższych dźwięków, bardzo łatwo natomiast wydostają się z moich płuc dziwne pierdnięcia i skrzeki. Poza tym zaczynam mieć wątpliwości - czy to aby na pewno jest instrument drewniany??? Mnie się wydaje, że to jakaś aquatrąba, bo skąd w nim tyle wody??? Widziałam wprawdzie na jakimś filmie, że w dowód uznania wlano saksofoniście szampana do instrumentu, ale w moim przypadku to:

- płyn jest zdecydowanie wodą, co stwierdziłam organoleptycznie,

- nie było w pobliżu żadnej życzliwej duszyczki, która chciałaby zwilżyć winem me usta saksofonowego gracza, wlewając jakieś bianco do saksa...

Jak tak dalej pójdzie, to nawet "Cichej nocy" już nie zagram!

27. lutego No to sobie zafundowałam lekcję muzyki. W ub. sobotę spotkałam się z nauczycielem. Cóż, okazało się, że muszę ćwiczyć trąbienie na samym ustniku, by wydobyć z niego gamę. Na razie wychodzą mi ledwie 2 dźwięki. Dramat. Poza tym uczę się 3 nut (prawdziwych, a nie tych swoich zapisków Morsem) i jakoś nie mogę sobie wbić do głowy, co mam naciskać na saksie, by wyszła właściwa kropka na pięciolinii. O matko, chyba za stara na to jestem! 

Wczoraj z kolei nagrałam na dyktafon swoje wykonanie "Kołysanki", żeby sobie odsłuchać. Po pierwsze, to ta kołysanka w moim wykonaniu z pewnością nikogo nie uśpi, trąbię jakbym wzywała ludzi na sąd ostateczny, brzmię jak syrena ostrzegawcza na parowcu we mgle! Nie wiem, czy powinnam kontynuować naukę, jeśli chcę zachować w zdrowiu psychicznym męża, sąsiadów i ludzkość w ogóle. Wczoraj podczas moich ćwiczeń mąż siedział w słuchawkach na uszach (co z tego, że gadał przez Skyp'a?).

Chociaż, z drugiej strony, mogę się starać o pracę w kapitanacie portu. Ewentualnie zaproponować Radzie Miejskiej, że Wrocław będzie miał swój hejnał z Ratusza - i to ja będę go odtrąbiać. Mogę też współpracować ze strażą pożarną, której budynek mieści się naprzeciwko mojej redakcji, wspierając dzielnych strażaków sygnałem ostrzegawczym...

Oj tam, oj tam, nie jest źle - zarysowały mi się nowe perspektywy, więc chyba jednak nie przestanę ćwiczyć.

10. stycznia Wczoraj zagrałam "Kołysankę" Gershwina z opery "Porgy and Bess". Hurra! Natomiast za Chiny Ludowe i Demokratyczne nie mogę zagrać "Lily was here" Candy Dulfer (spokojnie, chodzi mi o kilka pierwszych taktów, dalej jest bardzo trudna), pomimo posiadania nut i przenicowania ich na własny zapis Morse'm... Coś się nie zgadza, kolęda mi wychodzi. Nuty, które do tej melodii posiadam są pełne tajemnych znaków: mnóstwa krzyżyków i innych haczyków. Chyba pójdę na studia muzyczne, bo to czarna magia te nuty!

Nowy Rok

W Wigilię zadebiutowałam w roli saksofonistki. Wykonałam dwie kolędy - Cichą noc (wcale nie cicho!) oraz Wśród nocnej ciszy (zbieżność z nocną ciszą przypadkowa), ćwiczone od 6 grudnia. Myślę, że jak na osobę, która nut nie zna, to jestem niebywale utalentowana... Gdyby przypadkiem czytał tę notkę pan saksofonista, który grywa na Świdnickiej we Wrocławiu, a który nie chciał zostać moim nauczycielem gry na saksie, to go chciałam poinformować, że już możemy dać czadu w duecie (słyszałam, jak te dwie "moje" kolędy grał na Tumskim w okolicy świąt). Ponadto pozdrowienia dla wszystkich amatorów saksofonistów altowych, w tym mojego męża, który dzielnie znosi codzienne próby...

 

 

 

9 komentarzy:

  1. Nooo Proszę Pni. Ładnie Pani gra :)
    A tak na serio to saksofon ciekawym instrumentem jest i jak dawniej nienawidziłem saksofonu i skrzypiec tak teraz uwielbiam oba. (Renia bardziej saksofon) Niestety grać umiem tylko na gitarze ( a i to od lat kilku własnej nie psiadam) i baaaaaaaaaaaaaaaardzo słabiutko na harmonijce ustnej (może trzy kawałki wykute na blache)
    Pozdrawiamy R i J

    OdpowiedzUsuń
  2. Ćwiczę nadal jak najęta, dobrze, że kolędy mogę jeszcze grać, to doskonalę technikę. Chciałam zabrać się za poważniejszy utwór jak np. "Lily was here" Candy Dulfer (przez którą marzyłam o saksofonie i dlatego go dostałam w mikołajkowym prezencie...) - ale to za wysokie na razie progi. Jako kompletny amator wszystkie nuty przepisuję na swój system kodowania - przypomina trochę alfabet Morse'a i obrazuje, które klawisze mam przycisnąć...

    OdpowiedzUsuń
  3. ...no tak saksofon to jednak trudny instrument, no i trzeba mieć trochę w płucach, ale, Beatko ćwiczenie czyni mistrza.
    Trzymamy kciuki i nie poddawaj się :)
    Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  4. A skąd woda w saksie? Jak tak dalej pójdzie to zamiast grać będziesz polewać bliźnich w lejka :-)
    Taki dialog.
    Co pani lubi robić najbardziej
    Dmuchać w blache
    co?!!
    Grać na saksofonie. :-)
    A ty mówisz że drewniany to może korniki się dobrały i stąd te dziwne dźwięki :-)
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem wprost: tę wodę generuję ja. Paszczą.

    Mokra saksofonistka

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani Beatko! Niech Pani się nie poddaje.Za dużo samokrytyki.Wiem ,że to jest cecha ludzi skromnych,którzy się nie doceniają.Niech Pani ćwiczy dalej.Jak to mówi Ojciec Tranzystor ,,Alleluja i do przodu".Jestem w podobne sytuacji i każda nowo zagrana melodia sprawia mi dużo przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Darku Miły, dzięki za słowa pociechy - naprawdę nic tak nie koi duszy jak doświadczenia "brothers in arms"... :-)
    Pozdrawiam w c-mol (cokolwiek to znaczy...)
    Be

    OdpowiedzUsuń
  8. Glowa do Gory prosze sie nie podawac, ja mam tez ten problem zamiast wykuc nuty i grac z nich , to ja raczej gram z paly. sprawia mi to wielka przyjemnosc , takie rozne chaltury to gram bez problemu, teraz walcze z walcem , Na Falach Dunaju jest to przepiekne ale strasznie dluge.
    powiedz prosze jak sobie radzisz z taktem, bo dla mnie to straszna magia.
    pozdrowiania z antypodow

    OdpowiedzUsuń
  9. Jej, jak miło, że ktoś tu zajrzał! Niestety, saksofonistką aktywną już nie jestem, nie miałam instrumentu na piersiach od chyba 2 lat.... Smutne. Do problemów z taktem to ja nawet nie doszłam :-)
    Pozdrowienia z antypodów??? A skąd konkretnie, bo za 21 dni ląduję w.... Sydnejowie!!!! Uściski serdeczne.

    OdpowiedzUsuń