Niebieskiego motyla w rezultacie nie zaniosłam na włoski obiad (gicz okazała się wyborna, jak również zupa cebulowa na pierwsze i wybuchowe jabłka z pieca na deser) - bo go nie skończyłam, gdyż ponieważ wyschła mi srebrna konturówka, więc czeka dalej na finisz.
Za to anioł z masy solnej, który czekał od kilku... lat na pomalowanie
(zdążył w międzyczasie zgubić buty, skrzydło - naprawiałam go wytrwale) - dziś został odziany w sukieneczkę, biżuterię i generalnie stał się Andzią.
Czyż nie śliczna? A jaka sympatyczna! No, może trochę rozczochrana jest, ale to dlatego, że bardzo Andzia, po anielsku, jest zabiegana...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz