poniedziałek, 20 stycznia 2014

Zdesperowana po kolędzie...

Przed Wigilią piekłam pierniczki. Ponieważ był to mój pierwszy raz, nie miałam żadnych kształtnych foremek, robiłam własnoręcznie: kotki, serca, anioły, trójkąty i kółka oraz choinki. 

Wyszło mi też jedno monstrum - ni to kot, ni to hipopotam, z dziurą w głowie i wielkim ogonem, który powiesiłam na choince, ale nie u siebie, lecz u mojej mamy. W dodatku w roli gwiazdy - na samym czubku.
Mama się okropnie z monstrum nabijała, obawiała się też, że przeważy jej choinkę i ją przewróci. Nic sobie z tego nie robiłam, monstrum wisiało, wisiało - aż do wczoraj, gdy mama wyznała nagle przez telefon:
- Zjadłam monstrum!
- Jak to zjadłaś???? Miało być przecież ozdobą choinek przez kolejne 10 lat - w roli rodzinnej pamiątki, no wiesz?
- Aaaaa, obudziłam się w nocy, głodna. Myślę sobie, co by tu zjeść. Słodkiego nie, mleka nie, jabłka też nie będę w nocy jadła. Pomyślałam o monstrum, bo mało słodki ten piernik. Poza tym ksiądz po kolędzie już był, choinkę widział. Zjadłam, ale tylko głowę, ogon i łapy. Kadłubek został...
- Mamo, jak mogłaś?????
- Zdesperowana byłam - odparła niewzruszona rodzicielka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz