niedziela, 24 lutego 2013

Para na wagarach

Walentynki w szkole to dla Karoliny najkoszmarniejszy dzień w roku. Zazwyczaj ledwie udaje jej się go przetrwać. Tym razem,  niespodziewanie dla siebie samej decyduje się na wagary z mało znanym kolegą z klasy...

-        Kiedy się skończy ten koszmarny dzień? – zapytałam w myślach siebie, pędząc po schodach i usiłując dotrzeć jeszcze na początku przerwy do klasowej szatni. Miałam do pokonania cztery kondygnacje wielkiego, przedwojennego gmaszyska. Korytarze powoli zaczynały się zagęszczać. Chciałam przez chwilę być sama i pomyśleć w spokoju. Ten cały Walentynkowy rozgardiasz, który panował w szkole od rana, dawał mi się już porządnie we znaki. Można oszaleć! Z nikim nie da się normalnie pogadać. Wszędzie te rozanielone spojrzenia, czułe słówka, prezenty, piski, śmiechy, cmoki, czekoladki. Wariatkowo. Oczywiście moja niechęć do „święta zakochanych” nie wypływała wcale z faktu, że nie dostałam ani jednej kartki. Że nikt nie ofiarował mi nawet przeterminowanej czekolady, usychającej różyczki, ani soczyście zielonej, pluszowej żaby (która od dawna jest moim skrytym marzeniem). Nie, moja niechęć wypływała z powodów światopoglądowych. „Mam w nosie tę całą miłość, a faceci są głupsi od kilograma gwoździ” – pomyślałam mściwie, ratując swój nastrój. Moja przyjaciółka z ławki, Agnieszka, byłaby w tym momencie odmiennego zdania. Przynajmniej w kwestii facetów. Dostała już chyba ze dwadzieścia kartek, a nie ma jeszcze południa. Ale nie od dziś wiedziałam, że kocha się w niej cała męska część szkoły...

Na ostatnim oddechu wpadłam do szatni. Było jeszcze pustawo, ale czy dane mi było uspokojenie skołatanych nerwów? Przeszłam do naszego boksu i zaraz za drzwiami natknęłam się na kolegę z klasy, Jacka Brygę zwanego „Chudym”. „Cholera!” – zaklęłam w duchu niezadowolona. Chciałam być sama. Chudy obejrzał się, też ze zniecierpliwieniem i nagle... Zostałam trafiona jak gromem! „Boże, jakież on ma błękitne oczy! W życiu nie widziałam nic piękniejszego... A usta? Takie jakieś zmysłowe. I takie męskie spojrzenie!” Stałam jak słup soli, gapiąc się na chłopaka, jakbym go widziała po raz pierwszy w życiu.

-        A, to ty... Też uciekasz od tej paranoi? – ani się ucieszył, ani zmartwił moim widokiem. Powrócił do przerwanego zajęcia. Chował coś do plecaka.

-        Uhm – wyjąkałam. Na zieloną, pluszową żabę, co się ze mną dzieje? Kolana jak z wosku, dłonie mokre, serce wali głucho.

-        Nie przypuszczałem, że taki kujon jak ty pomyśli choć przez sekundę o wagarach – Kujon? Oj, chyba nie był specjalnie miły?!

-        Piękne masz o mnie zdanie! O wagarach? – ocknęłam się nagle.

-        Sorry gregory, chyba się pomyliłem. Myślałem, że ty też, mimo wszystko. Bo ja właśnie mam zamiar się stąd zmyć.

-        Uciekasz z matmy?

-        Z matmy, histerii i gegry, czyż nie?

-        No tak... – patrzyłam, jak Chudy wciąga na swój chudy grzbiet kurtkę. Jest wysoki i rzeczywiście strasznie... szczupły. Ale spodobał mi się. Przed chwilą. „Przecież nie mogę pozwolić mu teraz odejść. Muszę się dowiedzieć, co to za uczucie mną targa!”

-        Idę z tobą! – powiedziałam nagle, zaskakując nawet siebie samą.

-        Chcesz się zmyć razem ze mną? Potem będziesz mi truła cały czas, jak to nieładnie zwiewać z lekcji. Będziesz marudzić, rozklejać się i może nawet wrócisz na swoją ulubioną histerię?

-        Nie będę się rozklejać ani gęgać, ani cię pouczać. Mam dosyć. Niczego się i tak dzisiaj od belfrów nie dowiemy, bo oni chodzą jak nieprzytomni.

-        No to spadajmy, zanim nas ktoś przyuważy! – zakomenderował Chudy. I już nas nie było...

Pierwsze sto metrów pokonaliśmy w milczeniu. Ja walczyłam z przeciwnymi uczuciami. Cieszyłam się, że jestem z nim. Byłam jakaś radośnie podniecona, oczekiwałam, że zdarzy się coś fantastycznego. Odetchnęłam pełną piersią. Ale zaraz pojawiły się wątpliwości. Nie mogłam się nimi z Chudym podzielić, bo obiecałam, że będę grzeczna... Chudy niespecjalnie zwracał na mnie uwagę, pochłonięty swoimi myślami. Przypomniałam sobie nagle plotki, że kocha się w Gabrieli z II G. Mieli nawet ze sobą chodzić. Igła zazdrości pchnęła mnie w samo serce. Ale zaraz się obłudnie uspokoiłam. „Skoro jestem z nim na wagarach, znaczy że z Gabrysią coś mu nie wyszło. Może sprawa jest już nieaktualna?”

- Dokąd pójdziemy? – zapytał nagle Chudy, przystając na bliskim szkole skrzyżowaniu.

-        Nie jest za ciepło, nie mamy specjalnego wyboru. Chodźmy do „Kosmosu” – zaproponowałam. Była to sztandarowa knajpka ludzi z naszej szkoły.

-        Kiepski pomysł, Karolina, natkniemy się tam na całą budę. Znowu będą się migdalić. Idźmy gdzieś indziej... – pierwszy raz zwrócił się do mnie po imieniu. Dziw, że w ogóle chciał robić coś wspólnie ze mną!

-        Dobra. Chodźmy do muzeum.

-        Oszalałaś?

-        Coś ty! Jest blisko, jest w nim ciepło, dzisiaj akurat darmowy wstęp. Poza tym jest tam fajna knajpka, w której można się napić herbaty.

-        Skąd znasz takie ścieżki? A, zapomniałem, przecież mam do czynienia z kujonem. Kujony lubią muzea, filharmonie, skanseny, stare koronki...

-        Dlaczego jesteś taki uszczypliwy? Czy ja wyzywam cię od wagarowiczów, chuliganów albo tępaków?

-        To tak mnie postrzegasz?

-        Tak jak ty mnie.

-        Dobra, pokłócimy się później. Teraz chodźmy do tego muzeum!

Na miejscu okazało się, że czynna jest nowa wystawa. Fotograficzne „Zabawy ze światłem”. Chudy się ucieszył i oznajmił, że nawet go to interesuje, bo od niedawna bawi się fotografowaniem. Chodziliśmy między zdjęciami wielkimi jak plakaty, na których autorzy dokonywali cudów ze światłem. Chudy zaczął dopatrywać się tam czwartego wymiaru i światów równoległych. Zaczęliśmy się kłócić, dyskutując o UFO i zjawiskach paranormalnych. Bardzo fajnie się z nim kłóciło. Przenieśliśmy się do muzealnej kawiarenki i dyskutowali dalej nad filiżanką brzoskwiniowej herbatki. Tematów było tyle, że nawet ich teraz nie pamiętam. Nie wiem kiedy minął nam czas. Zbliżało się wpół do trzeciej, pora wracać do domu. Chudy spojrzał nagle na mnie ciepło i powiedział cicho:

-        Przepraszam cię za tego kujona. Okazałaś się być jedną z inteligentniejszych dziewczyn, jakie znam. Właściwie szkoda, że wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą w ten sposób. Nie przypuszczałem, że wspaniale spędzę czas w... muzeum. Dziękuję ci.

-        Nie obraziłam się na ciebie. Ja też cię przepraszam. Wprawdzie nie wyzwałam cię od tępaków, ale udowodniłeś mi, że nawet jeśli nie ma się w szkole samych piątek, można być inteligentnym człowiekiem i bardzo ciekawym rozmówcą.

-        Czy mogę liczyć na jeszcze jeden wspólny wypad do muzeum?

-        Nawet na więcej, niż jeden... – poczułam nagle ogarniającą mnie falę szczęścia. Chudy chciał się chyba ze mną umówić na randkę!!

Pożegnaliśmy się bardzo miło. Cieszyłam się w duchu, że zobaczę go już jutro rano, w szkole... Wróciłam do domu w przepisowej porze, ale od razu przyznałam się Muni (tak pieszczotliwie nazywam mamę), że się dziwacznie zakochałam w koledze, którego do tej pory w ogóle nie zauważałam. I że byłam z nim na wagarach. Munia jest psychologiem i nie sposób jej oszukać. Nawet zresztą do głowy mi to nie przychodzi.

-        Opowiedz wszystko dokładnie! – zażądała, siadając ze skrzyżowanymi nogami na moim tapczanie i popijając kawę. Opowiedziałam.

-        Wiesz, jest pewna teoria, dotycząca miłości od pierwszego wejrzenia. Podobno zależy to od interpretacji reakcji organizmu na zupełnie inną sytuację. Wytłumaczę ci na przykładzie. Zanim ujrzałaś Chudego biegałaś po schodach, chcąc zdążyć do szatni. Serce biło ci mocno, spociłaś się, wzrosło ciśnienie krwi i na pewno wydzieliła się pewna ilość adrenaliny. Tuż po tym ujrzałaś tego chłopca. I wiesz co się stało? Twój mózg połączył dwa fakty i zinterpretował objawy: nie jako skutek biegania, lecz... widoku Chudego! Zauroczył cię w jednej chwili, tak?

-        Właściwie tak to wyglądało.

-        No to wszystko jest już jasne!

-        Mamo, ale to bez sensu! Z tego wynikałoby, że najpierw trzeba biegać po schodach, potem szybko popatrzeć na jakiegoś faceta i już jestem zakochana?

-        To tylko naukowe podejście do tajemniczej sytuacji, gdy nagle pojawia się miłość, czy raczej zauroczenie.

-        Wcale mi się nie podoba ta hipoteza.

-        Zawsze możesz zostać przy swojej: że Chudy ma najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałaś i że szalenie przyjemnie jest przebywać w jego towarzystwie.

-        Wiesz mamuś, będę twoim królikiem doświadczalnym i sprawdzę tę głupią teorię. Dzięki mnie napiszesz szybko doktorat z... miłości!

Tekst: Beata Łukasiewicz

 

2 komentarze:

  1. Znów napisałeś coś jakby było specjalnie dla mnie. Mariusza poznałam na wagarach.Uciekliśmy że swoich szkół pewnego śnieżnego poranka.Ja z koleżanką on z kolegą.Spotkaliśmy się na lodowisku na ul.Spiskiej.To było nasze pierwsze spotkanie. Ja miałam 12 lat,a on 15.I jeszcze ciekawostka w lokalu o nazwie Kosmos ,który w czasach PRL-u był przy ul. Traugutta poznali się moi rodzice .

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, w tym opowiadaniu są więc i Twoje i moje wątki autobiograficzne - do Kosmosu przy Traugutta chodziło się na wagary, bo z IV LO przy Świstackiego było najbliżej... Kultowa knajpa w latach 70-tych (drugiej połowie) dla wszystkich uczniów czwórki...

    OdpowiedzUsuń