niedziela, 10 lutego 2013

Zabawna randka

Dziwaczne okoliczności pierwszego spotkania nie przeszkadzają Aśce zainteresować sobą sympatycznego mena...

 

Od dobrej godziny siedziałam w łazience, usiłując usunąć resztki wosku ze skóry, który tam został po depilacji nóg. Sama depilacja nawet się udała, ale co zrobić z klejącą się
niemożliwie skórą? Z nóg wosk „rozszedł” się na dłonie, więc przylepiłam się
już do wszystkiego wokół: lustra, wanny, szafek. Nie mam pojęcia, jak założę
teraz rajstopy! W ogóle marne też szanse, żebym je potem zdjęła. Intensywnie
myśląc, zaczęłam przypominać sobie wiadomości z chemii. Co może rozpuścić wosk?
Zaraz, zaraz... może olej? Albo alkohol?

- Aśka, do jasnej anielki, co ty tam robisz? Nie mogę dostać się do łazienki od ponad godziny! A
gdybym miał kłopoty z żołądkiem? Nie mogę nawet umyć rąk, a zaraz przyjdzie do
mnie nowy kumpel! – do drzwi dobijał się mój starszy brat, Witek, a jego głos
nie wróżył nic dobrego...

- Moment! Nie ukrywam, że mam pewne problemy. Nie z żołądkiem, na szczęście. Zawołaj mi
Piotrusia!

- Po co ci Piotruś, pewnie siedzisz teraz na wannie i kręcisz te swoje papiloty!

- Akurat nie zgadłeś! – Pewnie, że nie zgadł. Papiloty nakręciłam  na samym początku bojów z niechcianym owłosieniem... - Jest mi potrzebny i tyle!

Za chwilę do łazienki wgramolił się Piotruś, mój młodszy, a czasem bardzo pożyteczny, braciszek:

- Piotrusiu, przynieś mi z lodówki olej. No wiesz taki, na którym mama smaży zwykle
placuszki z jabłkami.

- A po co ci?

- Muszę sobie nim zmyć nogi.

- A nie lepiej nogi umyć mydłem, zamiast nacierać olejem? Będziesz strasznie tłusta! – zapytał mój bardzo rozsądny pomocnik.

- Już umyłam, teraz muszę natrzeć. Nie znasz się na tym!

- No dobrze, a kupisz mi batonika za ten olej? – co za interesowne dziecko z tego
siedmiolatka! - Kupię, kupię, tylko idź do kuchni.

Ledwie zamknęły się za nim drzwi usłyszałam z łazienki dzwonek w przedpokoju i powitalny głos Witka:

- Cześć, Marcinie, witam cię serdecznie. Wejdź, proszę!

W tym momencie musiał się im napatoczyć wychodzący z kuchni Piotruś, bo usłyszałam zdziwienie Witka:

- Dokąd się wybierasz z tym olejem, Piotrusiu?

- Do łazienki. Aśka musi sobie tym natrzeć nogi!

- Kompletnie jej odbiło! Olejem do smażenia! Aśka, lepiej przestań czytać te głupie, babskie
piśmidła! Za chwilę wpadniesz na pomysł maseczki ze szpinaku, albo zaczniesz
sobie na włosy lać jogurt! – ostatnią kwestię Witek wygłosił tuż pod drzwiami
łazienki. – Czego te dziewczyny nie wymyślą, oszaleć można. Ty też masz
siostrę? – Witek kontynuował tyradę, zwracając się pewnie do Marcina. Nie
czekałam na jego odpowiedź:

- Jak jesteś taki mądry, to lepiej powiedz, czym zmyć resztki wosku do depilacji! – warknęłam zza
drzwi, bo cała ta afera woskowo-olejowa zaczęła mi już porządnie dawać w kość.

- Przepraszam, że się wtrącam – usłyszałam miły głos tuż tuż – ale rzeczywiście olej powinien
poradzić sobie z usunięciem resztek wosku. Możesz jeszcze spróbować zmyć je
alkoholem, bo to rozpuszczalnik, ale na razie wypróbuj olej. Miałaś bardzo
dobry pomysł! – pochwalił mnie na koniec. To był chyba ten Marcin! Ileż
wyrozumiałości dla kobiety w potrzasku nowoczesnej kosmetyki. Nie to, co moi
rodzeni, okropni bracia. - Wejdź wreszcie, Piotrusiu, bo będę tu siedziała do
wieczora i kto wie, może wykorzystam genialne pomysły twojego brata! Nie
dostaniesz danonka na kolację, bo wetrę go sobie w łokcie! – zagroziłam.

- Obiecaj, że nie! – płaczliwie błagał Piotruś.

- Przecież żartowałam, nie jestem potworem, który wyjada dzieciom ich ulubiony jogurt!

Dwaj dorośli panowie najwyraźniej oddalili się do pokoju Witka, bo nie mieszali się już do moich
zabiegów kosmetycznych. Kiedy udało mi się uporać z woskiem, opuściłam cichcem
łazienkę, bardzo uważając, by nie natknąć się na gościa. Na szczęście nasz dom
jest duży, więc nie było to takie trudne. Witek pokój ma na parterze, ja na
piętrze. Chociaż byłam ciekawa, jak wygląda właściciel przyjemnego głosu, nie
miałam odwagi na spotkanie z nim oko w oko. Nie po aferze z olejem!

Minął dzień, gdy zadzwonił telefon:

- Tak, słucham?

- Dzień dobry, mówi Marcin. Zastałem może Witka?

- Nie, nie ma go w tej chwili w domku.

- Rozmawiam może z Asią?

- Tak, to ja...

- Ciekaw byłem, czy udała się akcja ratunkowa z olejem w roli głównej?

- Owszem, udała się.

- Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale bardzo podoba mi się to, że dziewczyny tak bardzo dbają o siebie. I wcale nie podzielam zdania Witka, że doprowadzacie to do absurdu.

- Rozmawialiście o tym?

- Przez chwilę.

- A właśnie, nie dowiedziałam się w końcu czy masz siostrę?

- Tak, nawet dwie. Jedną młodszą, a drugą starszą.

- Żartujesz, to prawie tak jak ja, tyle że ja jestem osaczona facetami!

- Ja mógłbym się poczuć osaczony dziewczynami...

- A czujesz się tak?

- Skąd, mam strasznie fajne siostry. Powinnaś je poznać, zwłaszcza Agatę, chyba jesteście
nawet w tym samym wieku.

- Może nadarzy się kiedyś okazja...

- Już jest! Wpadnij z Witkiem na moje imieniny w sobotę. Właśnie w tej sprawie dzwonię!

- Dzięki za zaproszenie, jeśli tylko Witek mnie zabierze, przyjdę...

- Witek nie ma tu nic do gadania. Ja ciebie zapraszam i basta!

 

Trzy dni później musiałam znosić gderanie mojego starszego brata, który ma fioła na punkcie
punktualności. Był już od godziny gotów do wyjścia, podczas gdy ja przymierzałam... pewnie dwunastą wersję stroju imieninowego.

- Aśka, słowo daję, pójdę sam!

- Nic na to nie poradzę, że w tej wiśni wyglądam dzisiaj jak siostra Drakuli!

- Jak można sobie kupić sukienkę, która najpierw pasuje, a potem stwierdzić, że nagle kolor jest
nie ten? Nie pojmuję tego! A co dolega tamtej spódniczce? – dramatycznym gestem
wskazał na odrzuconą przeze mnie czarną mini.

- Nic. To ja przytyłam i się do niej nie nadaję! Poza tym nie mam fajnej bluzki na górę.
Przecież nie pójdę w białej, jak na akademię w szkole!

- Ale to jest impreza domowa, a nie przyjęcie w night-clubie w Las Vegas!

- I w związku z tym mam wyglądać jak Kopciuch?

- Poddaję się, ale masz tylko 5 minut i wychodzimy stąd!

W końcu nie miałam wyjścia - wbiłam się w zeszłoroczną sukienkę na ramiączkach, bo wyglądało na to, że w ogóle na imieniny nie pójdę. A zależało mi przecież, by zobaczyć Marcina... Drzwi
otworzył nam solenizant. Okazał się szalenie sympatycznie wyglądającym
blondynem o niesamowicie zielonych oczach. Koło niego natychmiast pojawiła się
śliczna blondynka. Kolor jej oczu zdradzał rodzinne pokrewieństwo. Witek
zagapił się na nią i prawie rozdziawił usta, aż musiałam go profilaktycznie
kopnąć w kostkę:

- To moja starsza siostra, Agata – powiedział Marcin do Witka i do mnie. Wymieniłyśmy
porozumiewawcze spojrzenia (między nami, kobietami), tym sympatyczniejsze, że
nasze sukienki były dość podobne w fasonie i kolorze... Mój brat, taki
lekceważący babki twardziel, dał się Agacie poprowadzić za rękę w głąb domu jak
dziecko. Uśmiechnęłam się do Marcina i podałam mu rękę:

- Wreszcie mamy okazję się poznać, bo okoliczności pierwszego spotkania były chyba dość
dziwaczne...

- Nie, dlaczego? Nie widziałem w tym nic dziwacznego. Cieszę się, że przyszłaś. Ślicznie
wyglądasz...

- Dziękuję. Pozwól, że złożę ci życzenia, bo mój brat całkiem zgłupiał i umknął.

- Dziwisz mu się? Ja też jestem już bliski szaleństwa!

Coś mi się zaczęło wydawać, że ta piłka jest dla mnie za szybka, ale nie czułam specjalnego zagrożenia. Chyba, że moje serce będzie odmiennego zdania. Swoją drogą nigdy nie widziałam
tak intensywnie zielonych oczu...

- Wejdźmy do domu, bo tak się zagapiłem, jakbym miał zamiar trzymać cię cały czas na zewnątrz!

- Może wreszcie złożę ci te życzenia...

- A jest szansa, że załapię się na jakiegoś koleżeńskiego buziaka?

Co miałam odpowiedzieć? I tak nie zdążyłabym nic wymyślić, bo Marcin sam go sobie wziął...

 

Tekst: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz