poniedziałek, 4 lutego 2013

Przypadkowa tłumaczka

Dorota otrzymuje niespodziewaną propozycję – mimo poprawki z niemieckiego będzie pracować przez kilka dni jako tłumaczka. Czym się ta niechciana "fucha" skończy?

Telefon zbudził mnie ze snu, w którym królik Bugs częstował mnie marchewkami, a na drugim planie, w tym samym czasie, jakiś facet rąbał mi biurko w pokoju.

-        Halo...? – powiedziałam niepewnie do słuchawki głosem schrypniętym i pomarszczonym z wrażenia.

-        Halo, Dorota? Co ty, spałaś jeszcze? –  aaa, więc to moja ciotka, Urszula! Masz babo placek...

-        Spałam i śniłam...

-        Przecież jest dziesiąta! – co to, zegarynka się zrobiła z ciotki?

-        Przecież mam wakacje! – usprawiedliwiłam się natychmiast.

-        No tak, zapomniałam. Człowiek cały czas pracuje, bez urlopu... – zamruczała z pretensjami. Chyba nie do mnie? - Słuchaj, mam do Ciebie interes! – ohoho, zabrzmiało groźnie. Kiedy siostra mojej mamy ma do mnie interes kończy się to zazwyczaj jakąś wielką katastrofą. W zeszłym miesiącu chciała, żebym jej pomogła ufarbować włosy. Efekt był taki, że oprócz głowy i włosów ciotki ufarbował się jeden szlafrok, trzy ręczniki, dywanik w łazience, para nowych kapci i lewe ucho ciotki Ulki, ale w całości... Przez pierwszy tydzień musiała chodzić w peruce, a ucho owijała w twarzowy bandaż, udając w pracy, że ma zapalenie.

-        No, śmiało, ciociu! – obudziłam się już na dobre.

-        Bo wiesz, do mojego znajomego odezwała się rodzina. Bliska i daleka jednocześnie, bo urodzili się w Niemczech, nie mówią po polsku, ale są na tyle bliską rodziną, że zapragnęli poznać przodków w Polsce. Tylko, że u mojego znajomego nikt nie mówi po niemiecku. A już za tydzień przyjeżdża wujek z synem, takim 19-letnim. No i znikąd pomocy, żadnego tłumacza. Nie wiedzą, jak będą z nimi rozmawiać. Od razu pomyślałam sobie o Tobie – przecież uczysz się niemieckiego, masz 16 lat, więc...

-        Więc co? – spytałam zaniepokojona. Wniosek jest jeden - jestem niepełnoletnia! Ten wywód mi się wcale jednak nie podobał...

-        Może mogłabyś zaopiekować się, chociaż tym młodszym Niemcem, Sebastianem? – dokończyła po cichu ciotka. Zatkało mnie i nawet nie pisnęłam. - No wiesz, zabrałabyś go do jakiegoś waszego klubu, pokazała miasto i w ogóle... – już całkiem cichutko brzmiał jej głos, musiałam mocniej przycisnąć słuchawkę do ucha.

-        Ależ ciociu, przecież ja mam poprawkę z niemieckiego! Nie znam tego języka, nie umiem mówić po niemiecku. Może dwa-trzy zdania zamienię, ale nie więcej!

-        No właśnie! – ucieszyła się nagle ciotka. Mnie chodzi o te dwa-trzy zdania! – nie przegadacie jej, po prostu mnie załatwiła. Koncertowo! Będę za tłumaczkę: ))...: ((

 

Dwa dni później miałam serdecznie dość ciotki Ulki i jej znajomych, nie znających niemieckiego oraz znajomych, aż za dobrze znających niemiecki. Kto to widział, powtarzać czasy i idiomy w wakacje! I o czym ja mam z tym Sebastianem rozmawiać? Temat może i by się jakiś znalazł, ale jak to powiedzieć... po niemiecku??? Im bliżej daty przyjazdu, tym bardziej byłam zdenerwowana. Ciotka Ulka ustaliła ze swoimi znajomymi, że to ja właściwie odbiorę gości z lotniska. Ona miała „robić za kierowcę”, bo jest właścicielką Lanosa. Wpakujemy gości do auta, ona ich wiezie, ja ich zagaduję i taki zgrany duet miał być z nas.

Na lotnisku denerwowałyśmy się, że ich nie poznamy. Zdjęcia przysłali znajomym, ale jakieś takie niewyraźne. Od biedy ludzi na nich było widać, ale żadne tam portrety, więc jak się kogoś nie zna – trudno rozpoznać na żywo. Liczyłam na spostrzegawczość i inteligencję ciotki. Wreszcie wyjściem dla przylatujących zaczęli wysypywać się podróżni. Jak na złość było sporo panów, w różnym wieku i w różnych konstelacjach. Którzy dwaj są „nasi”?

-        Przeczekamy ich! – zaproponowała odkrywczo ciotka.  – Weźmiemy tych, po których nikt się nie zgłosi...

-        Świetny plan! – mruknęłam. Na ciotkę zawsze można liczyć...

 

Po pół godzinie po holu miotało się zaledwie parę osób – dwie starsze paniusie (to nie oni się chyba przebrali??), rodzinka z dzieckiem oraz dwaj panowie w różnym wieku, ale wyraźnie razem. Nie miałyśmy już wątpliwości. Ciotka uszyła w ich stronę. Zapytała o nazwisko. Zgadzało się!

-        Wy być nasza familia? – odezwał się nagle ten młodszy. Wytrzeszczyłam na niego oczy. Mówił po niemiecku tak, że go zrozumiałam!

-        Nie, my być tylko bekanten! – odpowiedziała szybko ciotka. Teraz na nią wytrzeszczyłam oczy. – My wziąć auto i my faren nach hause. – Panowie pokiwali głowami ze zrozumieniem.

Rany, co to za język, w jakim oni wszyscy tu gadają???

-        Mów coś! – „zachęciła” mnie szeptem ciotka, gdy szliśmy do samochodu. Bez namysłu zapytałam więc Sebastiana jak ma na imię. Od takich dialogów zaczynają się wszystkie podręczniki niemieckiego... Dopiero w samochodzie zdołałam mu się dokładniej przyjrzeć. Przystojny, oczy niebieskie, czupryna dość jasna. Długie rzęsy, uszy przylegające do głowy. Czyste paznokcie. Ładna koszulka polo. Kolorowy zegarek. Powierzchowność miła, ale cóż mogę powiedzieć o nim samym, skoro ta bariera językowa odbiera mi szansę???

-        Ty nazywasz się... ? – spytał mnie nagle Sebastian. Znowu zdębiałam!

-        Mówisz po polsku? – odważyłam się zagadnąć.

-        Niedużo. Ja uczę się polskiego dopiero dwa miesiąc! – pochwalił się.

-        To cudownie! Super! Hurra!

-        Tylko nie myśl, że to zwalnia cię z tłumaczenia – ostrzegła zza kierownicy ciotka Ulka. Nie po to reklamowałam cię jako tłumaczkę, byś teraz poszła na łatwiznę! Dla mnie jednak świat pojaśniał. Tak to ja mogę gadać, do wieczora!

 

Przez następne kilka dni staliśmy się z Sebastianem nierozłączni. Nie wiem, jak tamta cała rodzina radziła sobie beze mnie (tłumaczki, hahaha), ale ja nie radziłam sobie towarzysko bez Sebastiana. Zaczarował mnie i wszystkich moich znajomych, chodziliśmy razem po klubach i pubach. Coraz więcej mówił po polsku, a trzeba też mu przyznać, że uczy się błyskawicznie. Ja nie robiłam aż takich postępów w niemczyźnie...

Sebastian to uroczy towarzysz na imprezach. Bardzo przy tym wszystkiego ciekawy, wciąż pytał o różne rzeczy, nie wiem tylko, ile z naszych tłumaczeń rozumiał.

Zauważyłam, że przed spotkaniem z nim coraz dłużej siedzę w łazience. Pobyty tam zaczęły przeciągać się do 1,5 h! Widziałam też, raz czy dwa, porozumiewawcze mrugnięcia między rodzicami, gdy wychodziłam pachnąca i cała śliczna, na spotkanie z Sebastianem. Nikt nic nie mówił, ale coś wisiało w powietrzu...

Po dwóch tygodniach nadszedł moment rozstania. Nie za bardzo to do mnie docierało, przyzwyczaiłam się do stałej obecności Sebastiana. On też wyglądał jakoś „niewyraźnie”. Na ostatniej naszej „randce” najpierw wcisnął mi w ręce jakiś drobiazg. Okazało się, że to bursztynowe serduszko na łańcuszku, na szyję. Potem dał mi kilka zdjęć – nas razem. Na koniec pokazał pocztówkę ze swojej miejscowości i wręczył mi z poważną miną plan dojazdu do jego domu. Gdy zdziwiona oglądałam plan, powiedział ciepło, śliczną polszczyzną:

-        Zapraszam cię za tydzień. Musisz uczyć się pilnie niemieckiego. Masz poprawkę w sierpniu!

 

No i co ja miałam zrobić? Odmówić? Takiej troskliwości? Poza tym przecież poprawka to ważny egzamin. Nie mogę zawalić! Jadę!!!

 

Tekst: Beata Łukasiewicz©

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz