piątek, 4 stycznia 2013

Moje podróże śladami... perfum

Zapach ubiera, o czym wie każda kobieta. Jeśli jest olfaktorycznym arcydziełem, niepotrzebna będzie wymyślna kreacja, by wzbudzić pożądanie i zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Bo to, co uwodzi, to perfumy, które mogą być tą najbardziej zniewalającą zmysły suknią…

Kiedyś wystarczyła jedna buteleczka wonnego eliksiru, z trudem zazwyczaj zdobyta, używana od święta i przez lata. Teraz przemysł perfumiarski produkuje masowo tysiące zapachów, w różnych grupach cenowych, więc każdego stać na posiadanie perfum. Każda z pań używa zazwyczaj kilku zapachów, w zależności od pory dnia, nastroju czy okazji.

Jednak jest grupa osób, które mają ekscentryczne upodobania zapachowe, pragną tajemniczych woni i nie chcą pachnieć coraz demokratyczniej się snującymi Armanim, Chanel, Diorem czy Calvinem Kleinem, rozpoznawalnymi na wielu osobach w tłumie. Ekscentrycy pragną się wyróżniać niepowtarzalną kompozycją aromatów, której nikt nie powieli, nie zdobędzie w prosty sposób. Dla nich więc, z dala od drogeryjnych półek Sephor i Douglasów, produkowane są tzw. zapachy (czy perfumy) niszowe, dostępne w kilku miejscach na świecie – olfaktorycznych salonach, które nie prowadzą na ogół filii.
Wśród takich niszowych perfum są kompozycje pochodzące z dawnych, średniowiecznych aptek zakonnych, wytwarzane według wielowiekowych receptur, ręcznie, z całkowicie naturalnych składników. Produkty te są droższe od strefy mainstreamowej, jak nazywają niszowcy gros producentów luksusowych marek, a zapachy niszowe są trudniejsze w odbiorze, niepokojące, intrygujące, a czasem nawet… śmierdzące. A i tak jednak mają swoich wielbiących wyznawców, jak to w marketingowej niszy bywa.

Ekscentryczne molekuły zapachu
Niszowe zapachy też mają swoje arcydzieła oraz gnioty, ulatniające się po kilku minutach ze skóry jak przysłowiowa kamfora. Niektóre wykręciłyby nos mniej wyrobionym amatorom, bo komu może się podobać zapach siwego dymu, grillowanego kotleta czy zepsutego jaja? Bez obaw jednak, większość niszowych zapachów to oczywiście również kwiatowe kompozycje, choć tworzone przez ekscentrycznych artystów nosa, którzy kreują zapachy zafascynowani jakimś miejscem (może to być Bombay), zapachowym wspomnieniem (np. marokańskiej ambry przechowywanej w tujowym puzderku – to Serge Lutens, twórca kultowych „lutenek”, od lat mieszkający w Marrakeszu, budując wonie oparte na zapachach Orientu). Będąc w Maroku sama oczarowana zostałam zapachem ambry, sprzedawanej tam na sukach - kosteczki ni to mydła, ni to perfum, których marokańskie kobiety używają do perfumowania skóry, odzieży i szaf. A gdybym była, jak Lutens, kreatorem zapachów poszukiwałabym swojego aromatycznego wspomnienia z dzieciństwa: w niedzielę budził mnie zapach przypalonej mieszanki kawy i cykorii, która zawsze wykipiała babci z dzbanka na płytę kuchni opalanej drewnem. Tego aromatu wciąż szukam…
Firma szejka z Omanu, Amoudin, wytwarza perfumy najstarszym, arabskim sposobem z absolutnie najrzadszych surowców (w końcu to Arabowie wymyślili destylację perfum), a cena za buteleczkę 50 ml to prawie 2 tysiące złotych. Są wśród niszowych producentów także dawne apteki, np. Santa Maria Novella z Florencji.

Zakonne perfumy
Jedna z najstarszych aptek na świecie, Officina Profumo Farmaceutica di Santa Maria Novella, mieści się we Florencji, nieopodal kościoła pod tym samym wezwaniem. Jej początki sięgają zakonu dominikanów, działających we Florencji od 1221 r. Z mieszanki kwiatów i ziół zbieranych na zboczach okolicznych wzniesień, dojrzewających w starych, terakotowych słojach powstają od wieków słynne zapachy i preparaty Officiny, które w przeszłości stawały się znakiem epoki. Wiele kompozycji jest nadal produkowanych: Acqua di Colonia (ulubiony zapach Katarzyny Medycejskiej) czy Acqua di Rose – tonik odświeżający, sprzedawany tutaj od drugiej połowy XIV w. Officina wytwarza perfumy i ręcznie formowane oraz pakowane mydła, które dojrzewają 60 dni w specjalnych gablotach. Wszystkie produkty Officiny powstają wyłącznie we Florencji, na bazie roślin i ziół leczniczych hodowanych tak samo jak dawniej. Do officiny, mieszczącej się w zabytkowej (jak to we Florencji) kamienicy, wchodzi się z onieśmieleniem – dobrze, że na drzwiach jest zachęcający napis, iż to nie muzeum i wstęp jest wolny. W przepięknych pomieszczeniach snują się nieziemskie aromaty perfum i mydeł, gdyż apteka nie sprzedaje w chwili obecnej żadnych lekarstw. Zapach Frangipani z tej faktorii ponoć uzależnia… Swoja drogą – nie wiem, skąd mają surowiec, bowiem jest to krzew typowo tropikalny, a że uzależnia - łatwo mogę w to uwierzyć, gdyż podczas pobytu na Bali nie korzystałam z żadnych kosmetyków zapachowych. Wystarczył mi świeży kwiat frangipiani, zrywany codziennie dla mnie przez męża, noszony wzorem tubylców – za uchem...

Carthusia to z kolei najmniejsza na świecie fabryczka zapachów, mieszcząca się na wyspie Capri. Jak głosi legenda, na wyspie istniał niegdyś Zakon Kartuzów. Gdy w XIV w. odwiedziła zakonników królowa Neapolu Joanna II Andegaweńska, mnisi przygotowali dla niej bukiet miejscowych kwiatów. Po jej wizycie zakonnik spostrzegł, że kwiaty zwiędły, ale woda, w której stały, cudownie pachnie, więc zlecił bratu alchemikowi wykonanie perfum. I ów dzieła dokonał, a recepta z XIV w. była starannie przechowywana w klasztorze. Kiedy w 1948 r. przeor Kartuzów odnalazł stare formuły zapachowe, za zgodą papieża przekazał je włoskiemu chemikowi. To on stworzył na Capri laboratorium perfumeryjne, któremu na cześć zakonu nadał nazwę Carthusia. Obecnie produkuje się tam perfumy starymi metodami, zbiera ręcznie te same rośliny co kiedyś: rozmaryn do wody męskiej, dzikie goździki do damskiej. Jest parę nowych kompozycji, ale Fiori di Capri to ta najstarsza. 
Może to ciekawa propozycja na karnawał – ubrać się w zapach ze starej apteki?

Poniżej kilka zdjęć z Capri - w takim ambiente rodzą się piękne zapachy...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz