czwartek, 3 stycznia 2013

Sposób na nudną niedzielę...

Monika nie cierpi niedzielnego marazmu. Po obejrzeniu pewnej kryminalnej komedii wpada na pomysł nowego hobby. Realizacja marzenia jest jednak najeżona trudnościami. Największe kłody pod nogi rzuca jej sprzedawca w sklepie alpinistycznym...

Gdy niedzielną ciszę zakłócił dzwonek telefonu byłam pewna, że to Monika, moja zwariowana przyjaciółka.
- Cześć Joasiu! Co robisz? Może się nudzisz?
- Relaksuję się, nie robię nic konkretnego. Jest przecież niedziela!
- No właśnie, te parszywe niedziele... Dla mnie koszmar. Nie wybrałabyś się na wycieczkę? Ojciec pożyczyłby nam samochód.
- Na wycieczkę? Czemu nie... Ale dokąd?
- Gdzieś niedaleko, do jakiejś małej miejscowości z bogatą przeszłością. Poszukamy tam murów obronnych czyli starych ścian, na które można się wspinać. Wszystko zresztą opowiem ci na miejscu. Będę po ciebie za pół godziny! - Zanim zdążyłam zareagować, rozłączyła się. Wspinanie się? Chyba znowu mnie czymś zaskoczyła, szalona koza.
*
Już od kwadransa chodziłyśmy pod murami obronnymi Brzany. Dla mnie mury, jak mury, ale Monika oglądała je jak dziewiąty cud świata. Na zewnątrz i od wewnątrz. Gdyby miała odpowiedni sprzęt przewierciłaby je na wylot i prześwietliła rentgenem. Zmarzł mi nos i ogólnie dokuczał dość chłodny wiatr. Po minucie wiedziałam już o tym murze wszystko. Monika, nie zważając na wiosenne błoto, ze zmarszczonym czołem dotykała zmurszałych cegieł, mierzyła okiem wysokość średniowiecznej (chyba?) konstrukcji, sprawdzała coś i obliczała w myślach.
- Jak sądzisz, nadaje się do wdrapywania? Oczywiście, trzeba przygotować specjalistyczny sprzęt. Myślę o wspinaczce za pomocą liny i żelastwa, które zarzuci się na szczyt, o, na przykład w tym miejscu – wskazała wyszczerbione blanki murzyska, z miną planującego skok, doświadczonego włamywacza.
- O rany, Moniko, ty poważnie chcesz się tu wspinać? Chyba naoglądałaś się filmów z serii „Różowa pantera”! Chcesz włazić na to po linie?
- Dlaczego nie? Czy nie można żyć jak na filmie? Wyobraź to sobie: ja, ubrana w czarny, koci strój niczym kobieta-mucha (albo kobieta-kot) gibko wspinam się po tym murze, dochodzę do szczytu, przerzucam jedną nogę i...
- Tylko po co? – przerwałam jej chyba w najciekawszym miejscu.
- Po nico! Tak dla niedzielnego sportu, bo siedzenie w domu wykończy mnie kiedyś i umrę z nudów nie dokonawszy żadnego wiekopomnego czynu! Na nartach nie jeżdżę, na rower jest jeszcze za zimno. Wymyśliłam więc, że wdrapywanie się na mury to zajęcie w sam raz na wczesną wiosnę. Za jednym zamachem masz, co następuje: przebywanie na świeżym, zamiejskim powietrzu, ruch, przygodę – wyliczała, zaginając palce. – No, mogę jeszcze zainteresować się historią, żeby wiedzieć, na jakie mury się wdrapuję i w ogóle... – ostatni argument wypowiedziała tak jakoś bez przekonania. Znałam jej nienawiść do histy, zwłaszcza odkąd nauczał jej Maruda.
- Rzeczywiście. Samo zdrowie! Piękny sport, nie ma co... – do czego to może zobowiązać człowieka przyjaźń! Nie dość, że muszę popierać szalone pomysły mojej przyjaciółki, to jestem pewna, że za chwilę zmusi mnie do odziania się w koci strój i wdrapywania razem z nią na te mury!
- Możemy wracać - zarządziła. - Jutro pójdę do sklepu ze sprzętem alpinistycznym, żeby kupić linę i żelastwo. Potem kupimy sobie „kocie stroje” i... – nie słuchałam dalej wywodów Moniki, przerażona swym jasnowidztwem. A nie mówiłam? Powiedziała: „kupimy sobie”, czyli już zdecydowała, że ja też wchodzę w ten plan, dobrze wiedzieć!

W poniedziałek wyciągnęła mnie do sklepu. Było w nim, na szczęście, pustawo. Nie będzie zbyt wielu świadków sceny, która się tu zaraz rozegra, gdy Monika zacznie dopytywać się o sprzęt do zdobywania murów obronnych. Kręcił się tylko jeden sprzedawca, młody facet z bródką. Przystojny, mniam, mniam... Monice zaświeciły się na moment oczy, ale szybko coś postanowiła i przybrała poważny wyraz twarzy. Tak to już jest z szaleńcami: ich manie muszą zawsze wchodzić na pierwszy plan wszelkich działań.
- Proszę pana, szukam liny! – oświadczyła bez ogródek Monika. – Liny do wspinaczki, oczywista! Sprzedawca uśmiechnął się życzliwie i zapytał rzeczowo:
- Dynamicznej czy statycznej?
- A co to za różnica? – Monika nie wstydziła się przyznać do niewiedzy. Zawsze ją za to podziwiałam.
- Zależy, na co chce się pani wspinać. W jaskiniach, na skałki czy w uprzęży na ścianę z uchwytami? – wyliczał sprzedawca. Chyba się na tym dobrze znał. Nie miałam pojęcia, że można się wspinać na tyle różnych rzeczy.
- A jak na ścianie nie ma uchwytów, tylko trzeba zarzucać żelastwo, żeby się wspiąć, to jaka lina jest potrzebna? – Monika drążyła temat.
- A jakie żelastwo ma pani na myśli? – sprzedawca zaczął być chyba zaintrygowany.
- Coś w rodzaju kotwicy, zresztą: bo ja wiem? To pan jest specjalistą!
- Aha, takiej jak na filmach, gdy włamują się do muzeów, albo pokonują mury rezydencji bogatych szejków? – czy mi się wydawało, czy sprzedawca zaczął sobie kpić?
- Dokładnie! – ucieszyła się Monika, uznając że doszli wreszcie do porozumienia.
- Czegoś takiego pani nie kupi. To tylko na filmach włażą po tym. To nie ma nic wspólnego z prawdziwym wspinaniem się.
- Nie wierzę, przecież to jest właśnie prawdziwe wspinanie się! – moja przyjaciółka zaczynała być poważnie rozczarowana. Albo wkurzona.
- Czy pani się już kiedykolwiek wspinała?
- Oczywiście, że nie. Właśnie wymyśliłam sobie nowe hobby, a pan rzuca mi kłody pod nogi! – powiedziała kapryśnie moja przyjaciółka, robiąc minkę rozczarowanej dziewczynki. Wyglądała przy tym prześlicznie i sprzedawca wyraźnie zaczął mięknąć: - Rozumiem. Proszę mi wierzyć, że mam doświadczenie we wspinaczce, dlatego wiem co mówię. Ale, by nie myślała pani, że się na niczym nie znam, chętnie udzielę pani lekcji wspinania się na linie. W najbliższy weekend, co pani na to? Jeśli nadal będzie pani chciała się wspinać na mury, sam wytrzasnę skądś dla pani to „żelastwo”. W końcu mam kumpla-żeglarza, może on ma jakąś zbędną kotwicę? Nic to. Będę czekał na panią pod tym sklepem w najbliższą niedzielę, o dziesiątej.
- Przyjdziemy we dwie. Moja przyjaciółka też pragnie nauczyć się wspinaczki – wstawiła się za mną Monika.
- To ja zaproszę jeszcze kumpla-żeglarza. Ktoś z doświadczeniem w rzucaniu żelastwem na pewno nam się przyda... - czy ja słyszałam ironię w tym tekście?
*
Pogoda była rewelacyjna jak na niedzielny, wiosenny poranek. Obie z Moniką, ubrane na sportowo, pojawiłyśmy się pod sklepem ze sprzętem. Chłopcy już tam byli. Przyjaciel żeglarz, mimo braku bródki wyglądał sympatycznie. Miał na imię Kamil. Sprzedawca ze sklepu przedstawił się jako Michał.
- To od czego zaczynamy? - zapytał Michał.
- Jedźmy w plener! - zakomenderowała Monika.

Pojechaliśmy. W Brzanej Michał oglądał mury obronne z podobnym zmarszczeniem czoła, jak poprzednio Monika:
- Dobra, możemy spróbować. Kamil, wyjmuj kotwicę!
Oczy zrobiły się nam okrągłe ze  zdziwienia, gdy Kamil zaczął wyciągać z bagażnika żelastwo. Gdzie mu się to udało schować? Zaczynałam coś podejrzewać: - Chłopaki, wygłupiacie się!
- Ależ skąd! - wysapał Kamil, usiłując rozhuśtać żelastwo i zarzucić je na szczyt muru. Nie było to proste....
- Dobra, chłopaki, poddajemy się. Nie będziemy się wspinać, tylko zrobimy sobie śliczny wiosenny spacerek - powiedziała ze skruchąˆ w glosie Monika, gdy żelastwo z głuchym łoskotem wylądowało prawie na nogach Kamila. - To był, przyznaję, zwariowany sposób spędzania niedzieli. O wiele bardziej podoba mi się niedzielna wędrówka w miłym towarzystwie...
- Nie martw się, powspinać się możemy, ale pojedziemy za tydzień w takie sympatyczne skałki i wszystkiego was nauczymy. A teraz może byśmy coś przekąsili? - powiedział Michał wyczarowując koszyk piknikowy. - Moja mama naszykowała nam coś pysznego...
- Czy on nie jest słodki? - zapytała mnie cicho Monika. Chyba odechciało jej się być kobietą-kotem. Całe szczęście bo po przymiarce kociego stroju stwierdziłam, że mogłabym raczej występować w cyrku, niż zdobywać mury obronne...

tekst: Beata Łukasiewicz

2 komentarze:

  1. Hehe fajne;) ciekawe co bylo dalej ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możesz sprawdzić - jeszcze 76 innych przygód podobnie szalonych bohaterek w kategorii "opowiadanka dla dziewczyn". Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń