poniedziałek, 21 stycznia 2013

Przygoda na stoku

Nieplanowany wypad na narty staje się początkiem innych, jeszcze mniej planowanych wydarzeń...

Cały stok prześlicznie skrzył się śniegiem. Słońce było wysoko, w końcu to dopiero 9-ta. Spojrzałam w dół i na chwile serce mi zamarło. Ze strachu. Zawsze tak jest, gdy stoję na szczycie góry, mając do nóg przypięte narty. I gdy w dodatku te narty są pożyczone, kombinezon dwa numery za duży (zdecydowałam się w ostatniej chwili na wyjazd z Agatką), a kijki w rozmiarze XXL - dla chłopa 2-metrowego wzrostu. ”Oj, będzie walka o życie” – pomyślałam sobie. Agata szusowała już w dół, zgrabnie robiąc skręty, tuż za Mariuszem, jej chłopakiem. Moja przyjaciółka jeździ bardzo elegancko, z gracją. Ja jestem początkującą narciarką i jeżdżę raczej stylem zwanym „rozpaczliwcem”. Po prostu widać, że rozpaczliwie walczę o przeżycie... Cóż, ćwiczenie czyni mistrzem!
Nasunęłam na oczy pożyczone od brata gogle, w których wyglądam jak wielki chrząszcz i podjęłam ostatecznie decyzję o zjeździe. Góra nie była wysoka, ale dla kogoś tak niepewnie jeżdżącego jak ja, nawet parkowe wzniesienie staje się Czomolungmą. Na stoku kręciło się kilka kolorowych mróweczek. Wypatrzyłam miejsce, gdzie było ich najmniej (nie umiem jeszcze hamować...) i odepchnęłam się kijkami. Wiatr od razu zaczął mi świstać w uszach. Zjeżdżało się bosko. Co z tego, że na „krechę”? Po lewej i prawej stronie narciarze zlewali mi się w smugi kolorowych plam. Ich kombinezony tworzyły barwne pasma po obu stronach mojej trasy. Dobrze, że żaden z nich nie przecinał drogi mego zjazdu. Ze skrętami mam jeszcze spore kłopoty. A robienie pługa wychodzi mi dopiero od wczoraj...
Nagle serce zabiło mi, o ile to możliwe, jeszcze mocniej. Jakieś 10 metrów niżej pojawił się narciarz, który zatrzymał się z drugą osobą na stoku, coś jej poprawiając. Oboje stali do mnie plecami, dokładnie na wprost. Zaczęłam wrzeszczeć:
- Uwaga, ludzieeee, z drogi! - Ale prędkość była już za duża. Nawet nie zdążyli zareagować. Zobaczyłam tuż przed swoim nosem plecy odziane w granatowy kombinezon i razem z tym kombinezonem runęłam w śnieg. Wykonaliśmy jeszcze kilka obrotów, wzbijając śnieżną zadymę, narty się odpięły i zaczęły zjeżdżać w dół. Zatrzymałam się na jakiejś zaspie, granatowy kombinezon niedaleko mnie, ale trwał w kompletnym bezruchu. Zbliżała się do nas szybko narciarka w malinowym kombinezonie, krzycząc:
- Boże, Grzegorz, jesteś cały??? - O mnie nikt się tu nie martwił... Wstałam powoli, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Było na swoim miejscu. Kombinezon poruszył się, dziewczyna uklękła przy nim.
- Kurcze, ale jazda! Jakaś szalona dziewczyna na mnie wpadła. Widziałaś ją? – usłyszałam zadziwiony męski głos, pewnikiem należący do Grzegorza. Szalona dziewczyna to chyba o mnie...
- Tak, jest tutaj – odpowiedziała malinowa narciarka i spojrzała na mnie. Była piękną blondynką w cholernie zgrabnym kombinezonie. I pewnie umiała dobrze jeździć na nartach...
- Przepraszam bardzo... – powiedziałam stając przy Grzegorzu. Podnosił się ostrożnie z zaspy. Chłopak był superprzystojny. Opalona słońcem twarz, ciemne oczy, włosy, kpiący uśmiech. A ja w dwa rozmiary za dużym kombinezonie, w dodatku w szarym kolorze, w  którym wyglądam jak hipopotamica... – Jestem początkującą narciarką. Nie umiem jeszcze skręcać, z hamowaniem mam kłopoty i w ogóle... Tak mi przykro. Nie umiałam was ominąć. Krzyczałam. Pojawiliście się tak nagle... – tłumaczyłam się bez ładu i składu.
- Bo Darii  wpadło coś do oka. – powiedział Grzegorz. A ja chyba nawet wiedziałam, co jej mogło (a raczej kto) wpaść do oka.
- Mogłaś nas zabić! – zaatakowała mnie dziewczyna. Chyba histeryzowała. – W dodatku będziemy teraz szukać twoich nart – zwróciła się do chłopaka. - Zjechały sobie, nie wiadomo gdzie!
- Zaraz je znajdziemy – powiedział Grzegorz, uśmiechając się do mnie. Nie wiem zresztą, czy uśmiechał się do mnie, czy śmiał się ze mnie. Stałam ciągle w tych idiotycznych  goglach. - Nie mogły same dotrzeć na sam dół, nie bój się. Takie rzeczy się zdarzają. W końcu dobrze, że nic nikomu się nie stało.
- Może pomogę wam szukać nart? – zapytałam.
- Może lepiej nie! – odparowała Daria.

Nie, to nie. Mam swój problem. Moich nart też jakoś nigdzie nie widać... Kiedy pojawiłam się na dole po godzinie, Agata z Mariuszem czekali na mnie w minibarze i byli mocno zaniepokojeni:
- Gdzież ty się podziewałaś?
- Miałam przygodę... Wpadłam na ludzi na stoku. Chyba są na mnie źli.
- Komuś coś się stało? – zaniepokoiła się Agata.
- Na szczęście nie.
- No to spoko! – Mariusz zbagatelizował sprawę. - Idę zamówić gorącej herbaty dla wszystkich. - Skorzystałam z okazji, ze zostałyśmy same i zwierzyłam się mojej przyjaciółce:
- Mówię ci, na jakiego faceta wpadłam! Niech się schowa Pierce Brosnan!
- I to on jest na ciebie zły?
- Nie, ale był z niesamowitą laską. Wiesz, blond-cudo w kombinezonie prosto od Versace. A ja w tych chrząszczowych goglach i stroju po hipopotamie.
- Faktycznie, nawet nie widać, jaka jesteś ładna. Ach, gdyby mógł cię teraz zobaczyć, bez gogli i czapki. O kombinezonie nie wspomnę...
- Nic z tego. – powiedziałam z żalem. Na szczęście myliłam się. Do baru właśnie wchodziła obgadywana przez nas para. Bez namysłu pomachałam do nich ręką:
- Chodźcie do nas! Tu jest miejsce! – krzyknęłam. Grzegorz spojrzał na mnie i najwyraźniej nie poznawał:
- Głos jakby znajomy. Pewna szalona dziewczyna krzyczała na mnie na stoku, ale to nie byłaś ty.
- A teraz? – zapytałam zakładając ponownie na nos gogle mojego brata.
- To byłaś ty! Kto by mógł sądzić, że masz takie piękne oczy! I te włosy – obrzucił spojrzeniem pełnym uznania moje czarne, długie loki. Ukryte pod czapką na pewno nie robiły takiego wrażenia. Wiem, że są moim atutem.
- Może poszukamy innego stolika – powiedziała Daria.- Tu jest trochę ciasno...
- Ależ zmieścimy się wszyscy, bez obaw! – powiedział Mariusz, powracając z herbatkami.
- Udało się znaleźć narty? – zapytałam Grzegorza, który sadowił się koło mnie.
- Tak, były całkiem niedaleko, jakieś 100 metrów niżej. Prawdę mówiąc, podziwiam cię! Mimo, że na mnie wpadłaś. Rzadko który narciarz odważyłby się zjeżdżać z Gwintówki na „krechę”!
- Ale ja nie umiem inaczej! Gdybym znała klasyczny styl, na pewno bym takim zjeżdżała!
- A co to za sztuka? – spytała Daria.
- To spróbuj sama. Nie christianą, a na krechę. – powiedział Grzegorz.
- Zakład, że mi się uda? Jutro?
- Do tego trzeba odwagi. Ale proszę bardzo, jak chcesz, to zakład! – zgodził się Grzegorz. Coś mi się wydaje, że Daria chciała odzyskać swoje punkty u niego...
- Czy macie jakieś plany na wieczór? Gdzie w ogóle mieszkacie? – postanowiłam przejąć inicjatywę.
- Jesteśmy 10-osobową paczką. Mieszkamy w „Romantice”. A wy?
- My jesteśmy tu w piątkę. I też mieszkamy w „Romantice”! – wykrzyknęłam radośnie.
- Co za dziwny zbieg okoliczności – powiedziała Daria z przekąsem.
- Może spotkamy się wieczorem w gronie naszych połączonych paczek? – zaproponowałam.
- Zgoda. O ósmej, w holu na dole. Wybieramy się na dyskotekę do ”Smoczej jamy”. Kto chce, ten przyjdzie. – oznajmił Grzegorz.
Na razie wszystko szło po mojej myśli. Grzegorz nie był na mnie zły, udało też umówić się z nim na wieczór. Co prawda będą jeszcze inne osoby, ale mam szansę zaprezentować mu się w całej okazałości, a nie tylko w hipopotamim kombinezonie. No i roztoczę przed nim urok mojej inteligencji. Że jestem kiepską narciarką, to jeszcze nie przesądza sprawy. Będę próbowała go przekonać o moich innych walorach...

Gdy punktualnie o ósmej pojawiłam się w holu „Romanticy”, miałam na sobie czarne spodnie-biodrówki z satyny i ulubiony top w błękitnoszarym kolorze. Wiem, ze wyglądałam prześlicznie, bo ten kolor szczególnie pasuje do moich szafirowych oczu. Grzegorz aż wciągnął głośno powietrze, inni chłopcy z jego paczki też patrzyli na mnie z podziwem. Nie widziałam jednak nigdzie mojej rywalki, Darii.
- Chyba jesteśmy w komplecie! Idziemy! – zakomenderował Grzegorz i wziął mnie za rękę. – Wyglądasz pięknie.
- Dziękuję. A gdzie Daria?
- Chyba ćwiczy na stoku zjeżdżanie na „krechę”. – uśmiechnął się po swojemu, kpiąco. – Prawdę mówiąc nie wiem, nie widziałem jej od popołudnia. Jest kiepską towarzyszką na nartach. Ciągle są jakieś problemy, a to coś jej wpada do oka, to znów jest zmęczona albo jest jej zimno w nos. Ja tymczasem lubię sobie pojeździć. Z tobą chyba mógłbym zaszaleć...
„Jeszcze jak! Jeszcze jak...” – pomyślałam sobie, mocniej ściskając jego dłoń.

tekst: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz