sobota, 19 stycznia 2013

Sałatka swatka

Iza robi w domu imprezę sylwestrową. W przygotowaniach pomaga pewien nieznajomy, którego nieoczekiwanie przyprowadza Patka, jej przyjaciółka. Facet okazuje się superfajnym pomocnikiem!

Popatrzyłam z niechęcią na wielką miskę, w której pięknie pysznił się stos ugotowanych warzyw. Powinnam je wszystkie pokroić do sylwestrowej sałatki! Robota dla jakiegoś tytana pracy... Ale gdzie podziewają się dziewczyny? Przecież byłyśmy umówione, że wpadną Julita i Patka, by mi pomóc. Nie dość, że daję wolną chatę na całonocną imprezę, to i żarciem mam się przejmować niby jakaś kura domowa? I tak będzie to moja pierwsza sałatka  w życiu, jeśli uda mi się nie poucinać sobie palców... Za zdolna w kuchni to ja nie jestem. Jedyne, co mi wychodzi, to klops. Najczęściej towarzyski...
Usiadłam nieco zrezygnowana na stołeczku i spojrzałam na zegarek. Była czwarta. Impreza ma się zacząć o ósmej trzydzieści. Niby czasu jeszcze dużo, ale trzeba się przecież zrobić na bóstwo, udekorować chatę balonikami, wyszukać płyty! Jest całe mnóstwo roboty! A ja tu sama. W tej chwili, jak na życzenie, zabrzmiał upragniony dzwonek. Zerwałam się jak rącza łasica i z nadzieją otworzyłam drzwi. W korytarzu stała Patka z... Nie, to nie Julita! Jakiś niewysoki chłopak, pierwszy raz go na oczy widziałam, ale to może i dobrze, bo nie było raczej na czym oka zawiesić.
- Co tak długo, myślałam już, że nie przyjdziesz! – strofuję Patkę od progu. Idziemy do kuchni.
- No co ty! Spóźniłam się przez Marka. Słuchaj, to jest mój kuzyn, mieszka 100 kilometrów stąd i właśnie przyjechał do mnie na sylwestra! – Patka robi jakieś rozpaczliwe miny do mnie, ale ja nic z tego nie kapuję.
- Jak to, przecież sylwester jest u mnie!
- No właśnie – wtrąca się nowoprzybyły – może ja to wytłumaczę. Z pewnych zawiłych powodów pojawiłem się u Patrycji, sadząc, że robi imprezę. Poinformowała mnie jednak, że sama jest zaproszona. Postanowiłem więc włączyć się w przygotowania, by w ten sposób wkupić się do waszego towarzystwa. I oto jestem! – zabrzmiało to jak składanie oświadczenia przez lorda w Izbie Gmin. Byłam zła. Zamiast rąk do pracy: gość, którego trzeba pewnie bawić. Chyba, że jednak się do czegoś przyda...
- Słuchaj, może spróbujesz wybrać płyty na wieczór? Trzeba też przestawić krzesła... – podsuwam mu „syzyfowe prace”.
- Mogę wybierać, przestawiać ale macie chyba jakąś grubszą robotę? Coś mi się zdaje, że sałatka się sama nie pokroi. Tu się bardziej przydam!
Popatrzyłyśmy z Patką na siebie zdumione. Facet, który rwie się do prac kuchennych! Niebywałe!
- Dobrze, bardzo proszę. Oto nóż. Ta strona tnie, trzyma się w prawej ręce. Te warzywa trzeba pokroić w...
- Kostkę. Wiem, robimy klasyczną jarzynową. Nie musisz być taka ironiczna. No to do roboty! A wy zajmijcie się pokojem! – wyraźnie przejął dowodzenie!
Nie zdążyłyśmy z Patką skończyć przygotowywania bufetu (naczynia, szklanki na napoje, sztućce), gdy z kuchni rozległo się pytanie:
- Iza, gdzie masz majonez?
- Do czego ci majonez?
- Do sałatki!
- Do sałatki dodaje się majonez? – byłam zaskoczona. Ale moje minimalne zdolności kulinarne chyba mnie tłumaczą?
- Oczywiście, z odrobiną musztardy i śmietany – Marek wyszedł z kuchni w ślicznym, czerwonym fartuszku mojej mamy. Było mu w nim nawet ładnie... W dłoni trzymał słoiczek z musztardą. Rękawy wizytowej koszuli miał podwinięte do łokci, by jej nie ubrudzić i dzięki temu dokładniej zauważyłam bardzo ładne dłonie oraz umięśnione przedramię. „Wow!” – pomyślałam w duchu.
- No, majonezu nie mam. Będzie duży problem? – podjęłam przerwany na chwilę wątek kulinarny.
- A jajka masz? I olej?
- Sprawdź w lodówce, a co?
- Sam ukręcę majonez! – oświadczył dziarsko i niczym starszy śledczy poszedł przeszukiwać lodówkę. Obie z Patką bezwiednie, zgodnym ruchem dolnych kończyn usiadłyśmy na wersalce.
- Skąd ty go wytrzasnęłaś? Z cyrku? To jakiś sztukmistrz? – spytałam, gdy udało mi się wydobyć z siebie głos.
- Sama jestem zaskoczona, nie znam go za dobrze. Nie widujemy się często. Ale wiesz co, on mieszka tylko z mamą, może dzięki niej potrafi tak wiele w kuchni zrobić?
- To chyba jakiś rzadki skarb! – poczułam się niepewnie. Czyżby Marek miał przyćmić wszelkie inne, męskie atrakcje wieczoru?
- No, dziewczyny, sałatka gotowa! – o wilku mowa. Marek pojawił się przy bufecie, dzierżąc w dłoniach ogromną salaterkę, wypełnioną sałatką.  – Gdzie ją postawić? Tu chyba będzie dobrze... - Omal nie zemdlałam, gdy zobaczyłam, że zrobił nawet ozdobne „muchomorki” z pomidorów! - A jak wam poszło? – rozglądał się po pokoju. – Może lepiej te balony przewiesić tutaj... –  i już krzątał się, poprawiając dekoracje z takim pietyzmem przez nas rozwieszone. Ale obiektywnie stwierdzam, że miał lepsze pomysły.
- Wiecie co? Zostało tak niewiele czasu, idźcie, róbcie się piękne, ja się zajmę resztą przygotowań. Wiem, że dziewczyny potrzebują przynajmniej godziny na przyklejenie tych wszystkich sztucznych rzęs...
- Okropny jesteś! – Patka rzuciła w niego ozdobną poduszką z wersalki. – Ale dzięki za wyrozumiałość!

Skwapliwie zniknęłyśmy w łazience. Gdy wynurzyłyśmy się  z niej po godzinie mieszkanie zamieniło się przez ten czas w pięknie przystrojoną salę balową. Wszystko było na swoim miejscu. Marek też... W nieskazitelnie białej koszuli, na której nie było widać śladów majonezu, ciemnej marynarce i szafirowej muszce pod brodą! Wyglądał naprawdę jak dżentelmen. Była już ósma. Zadzwonił dzwonek. Julita. Nawet nie wyglądała na specjalnie skruszoną.
- O, są już pierwsi goście? – zapytała z niewinną miną.
- Gospodarze! – warknęłam na nią. – Marek był twoim zastępcą!
- Czy godnie się spisał? – Julita ma tupet!
- Nawet ukręcił majonez!
- To dobrze. Skoro tak, niechaj dalej zastępuje. Może nie mnie, a pewnego mena, który miał tu być ze mną. Niestety...
- Dama w potrzebie? Nie ma sprawy... – powiedział szarmancko Marek, a mnie igła zazdrości kujnęła w samo serce. Nic dziwnego, Julita wygląda jak Uma Thurman... Nie zdążyłam się z nią pokłócić, bo ruszyła lawina gości. Zaczęli się schodzić, powitaniom i śmiechom nie było końca. Każdy coś przyniósł do jedzenia, w końcu impreza miała być składkowa. Bufet imponująco wyglądał, zastawiony przysmakami. Goście kręcili się i bawili się na całego. Marek z Julitą fantastycznie tańczyli. Wszyscy gapili się na nich z podziwem. Ja wolałam tego nie oglądać, chodziłam więc po mieszkaniu sprawdzając, czy wszystko w porządku. Nie interesował mnie żaden flirt. Chyba zapragnęłam nagle Marka, a on akurat zajął się kimś innym. Jak zwykle, mam pecha... Wszyscy dość szybko zaczęli być głodni. Po degustacji kilku różnych zawartości talerzy, zgodnie okrzyknęli Marka sałatkę „mniamhitem” wieczoru. Gdy padło pytanie o autora, już miałam na końcu języka „Ma...”, gdy ktoś mnie ubiegł:
- Iza z Patką ją robiły. Iza doprawiała. – powiedział Marek, nie mrugnąwszy powieką. Spojrzałam na Patkę. Wzruszyła ramionami.
- No, Iza, ale z ciebie materiał na żonę! – wykrzyknął Grześ, co to lubi zjeść.
- Dzięki! – mruknęłam. Wolałabym, żeby ktoś pochwalił mój sympatyczny charakter albo chociaż urodę w ten wieczór, ale sałatkę? Też mi powód do dumy? W dodatku fałszywy...
- Czy zrobiłem coś nie tak? – pojawił się przy mnie bezszelestnie.
- Nie wiem. Dlaczego nie przyznałeś się do autorstwa?
- Wydawało mi się, że potrzebujesz komplementu.
- A jeśli jakiś smakosz zacznie dzięki tej sałatce polowanie na mnie w celach matrymonialnych, to co? Kiedy ma się wydać, że jestem kulinarna żaba?
- Nie pomyślałem, że mogę tym wprowadzić w błąd swojego pobratymca. Hm, co robić, jak to odkręcić? Nawarzyło się piwa... A może to ja po prostu będę na ciebie polował w celach matrymonialnych?
- Przecież polujesz na Julitę.
- Ale w celach czysto rozrywkowych. Ty, to inna para kaloszy...
- Niby skąd wiesz? Znasz mnie dopiero parę godzin?
- Ty też znasz mnie dopiero chwilę, a wiem, że ci się podobam. Mogę czuć dokładnie to samo!
- Nie lubię muszek. Wolę krawaty! – oświadczyłam kapryśnie, żeby zmienić temat. Patrząc mi w oczy odpiął muszkę, przysunął się do mnie, założył muchę na moją osobistą szyję, przytulił się jeszcze bardziej, żeby ją z tyłu zapiąć na taki maleńki guziczek. W tym momencie zaczęły bić północne dzwony.
- Szczęśliwego nowego roku, moja kulinarna żabo. Daj, pocałuję twój pyszczek, a zmienisz się w królewnę!

Co też bezzwłocznie wykonałam…

Tekst: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz