niedziela, 13 stycznia 2013

Troje w autobusie

Autokarowy tramping Anety do Francji staje się koszmarem z powodu niefajnego sąsiada na fotelu obok. Na szczęście zły urok mija, gdy zjawia się wybawiciel…

„Niech ten cały cyrk wreszcie się skończy” - pomyślała Aneta siadając na zajętym wcześniej miejscu w autobusie. Za oknem tłum spoconych i rozgorączkowanych rodziców udzielał ostatnich porad swoim pociechom. Mama po raz piąty pokazywała jej na migi jakiś dokument, co miało znaczyć, że Aneta powinna pilnować paszportu i pieniędzy. „Jakbym była dzieckiem!” Tato zachowywał więcej rozsądku, ale patrzył za to z taką jakąś smutną powagą. Będzie mu pewnikiem brakowało wieczornych partyjek szachów, ich stały rytuał przed snem. Przecież to tylko miesiąc! Aneta uśmiechnęła się do nich z wysiłkiem, zmęczona trwającym przeszło tydzień zamieszaniem. Tramping po Francji stał się chyba większym przeżyciem dla rodziców, niż dla niej samej.

Rozejrzała się dyskretnie po autobusie, kilka miejsc było jeszcze wolnych. Parę sympatycznych twarzy, ale żadnej znajomej. Niestety. Na zewnątrz ostatni maruderzy z pomocą kierowcy pakowali do obszernego luku bagażowego namioty, karimaty, plecaki. Za pięć minut zacznie się przygoda. „Nareszcie!” Aneta przypomniała sobie nagle o trzymanej w dłoni, na wpół już roztopionej w sierpniowym skwarze, mambie. Pożegnalny prezent od młodszej siostry, Zuzki. „No, no, niezwykle hojny gest z jej strony! Chyba mnie trochę lubi” - popatrzyła z rozrzewnieniem na szczupłą, kolorowo odzianą osóbkę w wieku lat pięciu („I pół!!”), uśmiechającą się do niej radośnie zza szyby.

- Słuchaj mała, to miejsce musi być wolne, przecież nie będę kulasów prostował i kłusował za autobusem do żabojadów? - szorstki i niesympatyczny głos oderwał ją od rodzinnych obserwacji. Na miejsce obok niej miał najwyraźniej chęć jakiś żałosny typek w niedopranych dżinsach i rozciągniętym T-Shircie. Aneta rozejrzała się w panice po autobusie. Faktycznie, nie było więcej wolnych foteli.

- Tak, tu jest wolne... - powiedziała z widoczną niechęcią. Typol wcale się nie zraził:

- To gites-majonez! Wiedziałem, że mnie przygarniesz, lalka! Nie będziesz żałować, mam plecak wypchany piwem! - oświadczył triumfalnie. Jego ton sugerował, że obdaruje ją czymś porównywalnym do pierścionka z brylantem.

- Nie piję piwa...

- To ja cię nauczę! - bezceremonialnie rozsiadł się obok, stawiając w przejściu wypchany plecak.

W tym momencie siedzący przy oknie przed nią chłopak wstał i zaczął poprawiać swój bagaż na górnej półce. Przez krótką chwilę pochwyciła jego współczujące spojrzenie. „Co za koszmar, że też musiało to spotkać właśnie mnie! Kilkanaście dni takiego towarzystwa! Ciągle obok niego, przecież w autobusie będziemy spędzać większość czasu!” - Anecie zachciało się płakać ze złości.

- Trzeba sobie przepłukać gardziołko na dobry początek - oświadczył przyjemniaczek i z energią godną lepszej sprawy zaczął grzebać w plecaku.

Autobus ruszył. Aneta rzuciła jeszcze tylko rozpaczliwe spojrzenie niczego nie podejrzewającej rodzince i już za chwilę kolorowy tłum odprowadzających zniknął za pierwszym skrzyżowaniem.

- Nie pękaj lalka, łyknij sobie - brudna dłoń o czarnych, niedoszorowanych paznokciach wyciągała w jej stronę puszkę z piwem.

- Dziękuję, wcale nie mam ochoty pić z tobą...

- Wolisz mambę? Trudno! Też mi los, jazda z przedszkolem. - Z rutynową wprawą wyciągnął z puszki zawleczkę jak wojskowego granatu. Pociągnął spory łyk, beknął głośno i oparł się wygodniej na fotelu. „Boże, co za prostak! Będzie tak pił i bekał całą drogę? Co robić? Jak ja to wytrzymam. Na pomoc, niech mi ktoś pomoże!” - Aneta straciła nagle całą radość z tak długo wyczekiwanej wycieczki. „A miało być pięknie! Ukochana Francja, malownicze winnice, zielono-morski przepych Saint Tropez i Paryż, miasto zakochanych. Miałam spróbować wszystkich 300 gatunków sera, pić szampana w malowniczych kafejkach na południu. W Paryżu w ogóle nie kłaść się spać. Z tym faciem u boku wszystko straciło swój urok!”

Wspomniany facio właśnie wyjął z kieszeni dżinsów pomiętą paczkę papierosów i zabierał się do zapalenia jednego z nich. „Tego już za wiele!” - w Anecie narastała wściekłość. „Muszę go jakoś powstrzymać”:

- Posłuchaj, z tego co mi wiadomo, w autobusach obowiązuje zakaz palenia... - zaczęła względnie grzecznym tonem.

- A co to, samolot? Mam ochotę se strzelić w płuco, to se strzelam. Jest demokracja, czy nie?

- Ona ma rację. Zgaś to! - Chłopak z rzędu przed nimi, ten spod okna, wyglądał w tej chwili na bardzo stanowczego. - Ogólnie przyjęte jest, że nie pali się w autobusie podczas tak długiej podróży. Poza tym, gdyby to nawet było inne miejsce i inna sytuacja, to i tak wypadało zapytać sąsiadkę o zgodę.

-Te, koleś, kto ty jesteś, kierownik wycieczki? Wiesz co ty mnie możesz? Ty mnie możesz na pukiel skoczyć. Nie wtrącaj się! - piwny dżentelmen nieco się zdenerwował.

- Przykro mi, ale ja również nie znoszę dymu tytoniowego. Poinformuję kierowcę, że chcesz złamać zakaz! - chłopak nie rezygnował tak łatwo.

- Czy macie jakiś problem? - w przejściu pojawił się młody, dobrze zbudowany mężczyzna. - Jestem pilotem tej wycieczki, w czym mogę pomóc?

- Ten „dżentelmen” chce zapalić papierosa - poskarżyła się Aneta.

- Będzie to możliwe dopiero na pierwszym postoju, na granicy w Zgorzelcu. W autobusie jest zakaz palenia i proszę o dostosowanie się do tych zasad. Będzie jeszcze kilka innych, obowiązujących na trampingu. Właśnie miałem o tym mówić przez mikrofon...

- Poskarżę się na ciebie u szefa biura podróży! Co to znaczy, że czegoś nie wolno? Ja jestem wolny człowiek, mamy demokrację! - typol włączył swoją zdartą płytę.

- Zaraz sobie wszystko wyjaśnimy. Tymczasem proponuję, żebyście panowie zamienili się miejscami. Myślę, że pan odżałuje dobre widoki przy oknie w zamian za równie miłe towarzystwo tej dziewczyny...

- Oczywiście! - chłopak zaczął przeciskać się do przejścia. Typol z piwem zaczął się zbierać do przesiadki, burcząc bezosobowo: - Jeszcze zobaczymy! Wniosę skargę!

- Ja wracam na swoje miejsce obok kierowcy i zaraz przedstawię się wszystkim przez mikrofon. Czas się poznać! - mężczyzna zawrócił na przód autobusu.

Aneta odetchnęła z prawdziwą ulgą, gdy na fotelu obok usiadł jej obrońca.

- Mam na imię Kamil...

- Dziękuję ci, naprawdę - Aneta była autentycznie wdzięczna. - Ta sytuacja zepsuła mi całą radość z wyjazdu.

- Koniecznie musimy to naprawić! - Kamil uśmiechnął się do niej  tak szeroko, że gdyby nie uszy uśmiech okrążyłby głowę. W oczach zajarzyły mu takie słoneczne, figlarne iskierki i Aneta natychmiast poczuła do niego sympatię. Jakby się znali wieki. „Jakiś czarodziej, czy inne licho?” - przemknęło jej przez głowę. W altruistycznym odruchu zaproponowała wybawcy: - Jeśli chcesz, to puszczę cię na miejsce przy oknie...

- Spoko, jeszcze nadarzy się okazja do zamiany, przed nami długa podróż i cała Francja!

Było późno, koło trzeciej w nocy. Światła w autobusie całkowicie wygaszone, większość trampów spała od dawna, znużona podróżą i przykrym epizodem na granicy. Straż graniczna wysadziła typola z piwem. Okazało się, że jest u nich notowany. Numery jego paszportu były w ich tajnym kajecie. Nikt typka nie żałował, to zresztą jego problem, że nie może przekroczyć granicy. Wycieczka musi jechać dalej. Miejsce Kamila zwolniło się więc nieoczekiwanie, ale chłopak nie był zainteresowany powrotem na fotel pod oknem. Spał tuż obok niej, może też zmęczony kilkugodzinną rozmową z Anetą. A może to tylko pretekst, bo jego niby bezwładna głowa bardzo delikatnie opierała się o ramię Anety, wcale nie odziane w koszulce bez rękawów. Policzek i wargi Kamila dotykały nagiej skóry, a jego włosy łaskotały ją w brodę. Było jej na przemian gorąco i drżąco, ale było to uczucie do tego stopnia przyjemne, że prędzej zaryzykowałaby zwichnięcie barku niż odsunięcie się choćby na milimetr od Kamila... Za oknem autokaru zaczął wstawać dzień. Pierwsze promienie słońca wychyliły się zza horyzontu. Aneta miała przez moment ochotę, żeby obudzić chłopaka i przeżyć to razem z nim. „Jeszcze nie teraz! Wschód słońca w Paryżu to będzie to!” Bo jak śpiewa De Su: „Dziś wiem, życie cudem jest. To, co chcę, mogę z niego mieć”.

Tekst: Beata Łukasiewicz©

 

1 komentarz:

  1. Olu, poczytaj Balonem nad Kappadocją - wreszcie coś z dziedziny bliższej Twojej pasji :-)

    OdpowiedzUsuń