Zdążyłam odegrać zaledwie kilka taktów na skrzypcach, gdy ktoś zaczął stukać w ścianę. Znowu! Bo to samo, miałam wrażenie, działo się wczoraj! Wyraźnie odnosiło się do mnie, stuki tworzyły sekwencję, prawie melodię. Jakby ktoś odpowiadał na moje granie...
- Dziwne – powiedziałam sama do siebie. – Przecież wszyscy sąsiedzi są od dawna przyzwyczajeni do moich ćwiczeń na skrzypcach. W końcu mieszkamy tu już kilka lat, a ja nie ćwiczę nigdy w godzinach nocnej ciszy... Czyżby nagle ktoś z sąsiadów się rozmyślił? I już nie chciał tego znosić?
- Mamo! - zawołałam wychodząc ze swojego pokoju. – Nie wiesz, komu może nagle przeszkadzać moje granie?
- A co się stało, Martusiu? – mama odłożyła gazetę.
- Ktoś zaczął pukać w ścianę, gdy odegrałam kilka taktów!
- Eee, może ci się zdawało?
- Chyba nie... Wczoraj było podobnie. Wydawało mi się, że ktoś ze złością stuka w ścianę, kiedy grałam...
- Niemożliwe chyba. To jakiś zbieg okoliczności. Może ktoś sobie wiesza obraz, albo co? – mama zawsze była pełna wiary w ludzi. A zwłaszcza w sąsiadów.
- Sprawdźmy same! – wzięłam skrzypce pod brodę i zaczęłam grać ćwiczoną sonatę. Tym razem czekałyśmy dłużej, ale stuki powtórzyły się.
- A widzisz!
- Skąd to może dobiegać? – zadziwiła się mama.- Trudno nawet powiedzieć, kto to stuka – czy pani Kowalikowa, czy Matusińska? Zresztą, nigdy nie stukały, a zawsze jak się spotykamy na korytarzu to pytają o ciebie i mówią, że taka zdolna jesteś, że mogę być z ciebie dumna i takie tam... To nie mogą być one, na pewno! – zdecydowała w śledztwie mama.
- No to kto? Jej, nie lubię takich sytuacji. Całkiem mnie to rozproszyło, a na jutro muszę... – chciało mi się płakać.
- Poczekaj, nie denerwuj się, córuniu. Nikt nowy nie wprowadził się do naszej kamienicy... Nikt nigdy nie narzekał.... Boże, co za głupia sytuacja – mama wyznaje zasadę dobrego współżycia z sąsiadami, więc czyjeś pretensje bardzo ją martwią. – Tak jak i ty nie chciałabym, żeby sytuacja z sąsiadami stała się napięta...
- Ja też nie... Lubię sąsiadów i nigdy nie kłóciłyśmy się z nimi...
- Wiesz co, a może pójdę do pani Matusińskiej i po prostu zapytam? – mam wstała z fotela i narzuciła pulower.
- Idź, popytaj, ale z dzisiejszych ćwiczeń i tak już nici – powiedziałam smętnie.
Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Komuś przeszkadza moja gra... To nieprzyjemne wrażenie. Siedziałam w ciszy, gdy nagle gdzieś zza ściany buchnęła muzyka. Dosłownie „buchnęła”, bo hałas był nagły i ogłuszający. Jakaś piosenka, słowa wykrzykiwane po angielsku, pełne pasji.. Pewnie z radia albo tv. „No, takiej muzyki to nie puszcza pani Matusińska” – pomyślałam sobie, uspokojona. Humor poprawił mi wniosek, że to nie moi sąsiedzi się obrazili. „Może to z kamienicy obok nas, stykamy się ścianą z innym budynkiem. Może to stamtąd?”
Mama potwierdziła moje podejrzenia. Wróciła po godzinie zaróżowiona z emocji i od wypitej pewnie z panią Matusińską herbaty...
- Wszystko już wiem! Do budynku obok nas, też na trzecie piętro wprowadzili się jacyś nowi lokatorzy! To pewnie oni nie lubią skrzypiec i stukają w ściany!
- Średnie pocieszenie, bo jak ich, w takim razie udobruchać? – zapytałam z troską.
- Masz rację.... Co to teraz będzie? – spytała mama, martwiąc się o przyszłość swojego wirtuoza.
Przez kilka najbliższych dni nic się nie działo, jeśli chodzi o stukoty w ścianę, bo ćwiczyłam w szkole. Miałam bardzo intensywne dni, przygotowywałam się do występu w domu kultury. Raz tylko, gdy wracałam wieczorem do domu, mijałam grupkę jakichś chłopców pod blokiem. Któryś powiedział:
- Te, Leon-zawodowiec! W tym futerale nosisz broń? – gdy nie odpowiedziałam, dobiegł mnie tylko ich śmiech zza pleców i komentarz, ale innym głosem:
- To na pewno panna Rzępolińska! Słychać ją siedem pięter w dół i w górę!
Zamarło na moment moje serce. Wyglądało na to, że w tej grupce jest niezadowolony sąsiad! Ale nie miałam odwagi odwrócić się i spojrzeć na nich czy w ogóle rozmawiać z nimi, tłumaczyć się, prosić. Weszłam do bramy, pognałam po schodach i natychmiast za drzwiami mieszkania wyjęłam skrzypce z futerału. Chciałam sprawdzić, czy ktoś zastuka. Zagrałam kilka taktów... Więcej... Cały ustęp... Cisza. Mam rację, chłopak musi stać z innymi na dole, dlatego pozwala mi grać! Więc stuka chłopak, nie starszy człowiek, który być może jest chory albo zmęczony. Chłopak, który nie lubi skrzypiec, bo słucha jakiejś innej muzyki. I jest złośliwy. Poszłam do pokoju mamy, pochwalić się moimi obserwacjami.
- Może masz rację, może to ten.... To co zrobić, by cię nie dręczył? Może pójść do niego? – zastanawiała się mama.
- Nie, to moja sprawa. Sama to załatwię, nie martw się! Mam plan! – planu dokładnego, prawdę mówiąc, wcale nie miałam, ale wiedziałam, że nie chcę w to mamy angażować.
Okazja do realizacji „zarysów” planu nadarzyła się równo 5 dni później. Znów musiałam pograć w domu. Z drżącym sercem wyjęłam skrzypce. Nastroiłam. Pogimnastykowałam palce. Otworzyłam nuty. Przeciągnęłam smyczkiem po kalafonii, potem moja ręka zawisła nad strunami. A niech tam! Gram! Tak się zasłuchałam we własnej grze, że stukot dobiegł mnie po dobrych paru minutach. Walenie było wściekłe. A zaraz potem znowu ta muzyka – ogłuszająca, zła, brudna!
- Wszystko już wiem! Do budynku obok nas, też na trzecie piętro wprowadzili się jacyś nowi lokatorzy! To pewnie oni nie lubią skrzypiec i stukają w ściany!
- Średnie pocieszenie, bo jak ich, w takim razie udobruchać? – zapytałam z troską.
- Masz rację.... Co to teraz będzie? – spytała mama, martwiąc się o przyszłość swojego wirtuoza.
Przez kilka najbliższych dni nic się nie działo, jeśli chodzi o stukoty w ścianę, bo ćwiczyłam w szkole. Miałam bardzo intensywne dni, przygotowywałam się do występu w domu kultury. Raz tylko, gdy wracałam wieczorem do domu, mijałam grupkę jakichś chłopców pod blokiem. Któryś powiedział:
- Te, Leon-zawodowiec! W tym futerale nosisz broń? – gdy nie odpowiedziałam, dobiegł mnie tylko ich śmiech zza pleców i komentarz, ale innym głosem:
- To na pewno panna Rzępolińska! Słychać ją siedem pięter w dół i w górę!
Zamarło na moment moje serce. Wyglądało na to, że w tej grupce jest niezadowolony sąsiad! Ale nie miałam odwagi odwrócić się i spojrzeć na nich czy w ogóle rozmawiać z nimi, tłumaczyć się, prosić. Weszłam do bramy, pognałam po schodach i natychmiast za drzwiami mieszkania wyjęłam skrzypce z futerału. Chciałam sprawdzić, czy ktoś zastuka. Zagrałam kilka taktów... Więcej... Cały ustęp... Cisza. Mam rację, chłopak musi stać z innymi na dole, dlatego pozwala mi grać! Więc stuka chłopak, nie starszy człowiek, który być może jest chory albo zmęczony. Chłopak, który nie lubi skrzypiec, bo słucha jakiejś innej muzyki. I jest złośliwy. Poszłam do pokoju mamy, pochwalić się moimi obserwacjami.
- Może masz rację, może to ten.... To co zrobić, by cię nie dręczył? Może pójść do niego? – zastanawiała się mama.
- Nie, to moja sprawa. Sama to załatwię, nie martw się! Mam plan! – planu dokładnego, prawdę mówiąc, wcale nie miałam, ale wiedziałam, że nie chcę w to mamy angażować.
Okazja do realizacji „zarysów” planu nadarzyła się równo 5 dni później. Znów musiałam pograć w domu. Z drżącym sercem wyjęłam skrzypce. Nastroiłam. Pogimnastykowałam palce. Otworzyłam nuty. Przeciągnęłam smyczkiem po kalafonii, potem moja ręka zawisła nad strunami. A niech tam! Gram! Tak się zasłuchałam we własnej grze, że stukot dobiegł mnie po dobrych paru minutach. Walenie było wściekłe. A zaraz potem znowu ta muzyka – ogłuszająca, zła, brudna!
Włożyłam szybko buty, narzuciłam płaszcz i ze skrzypcami w rękach wyszłam z domu. Wypadłam z bramy, pobiegłam do sąsiedniej w tym „podejrzanym” budynku i wspięłam się na „swoje” piętro. Nie sposób było się pomylić, bo zza drzwi dochodziła ta sama głośna melodia, która słyszałam przez ścianę w swoim pokoju. Zawisłam na dzwonku. Trzeba było mieć absolutny słuch, by go usłyszeć w tej kakofonii dźwięków. A jednak, drzwi się otworzyły. Stał za nimi chłopak, ciemny blondyn o szarych oczach i wąskich, zaciśniętych ustach. Chyba był zły. Musiał mnie widzieć przez wizjer. Muzykę, póki co, ściszył.
- O co chodzi? – zapytał opryskliwie.
Milcząco pokazałam mu skrzypce.
- I co z tego? – zapytał. Konwersacja nam się najwyraźniej nie kleiła.
- Porozmawiamy? – zapytałam, myśląc w panice, jak go tu i czym trochę ugłaskać. – Mogę wejść? Czy tak na korytarzu?
- Proszę! – odburknął.
W domu panował lekki, przeprowadzkowy bałagan. Wyglądało na to, że nikogo więcej w domu nie ma. Wskazał mi ręką drzwi do pokoju, więc weszłam.
- Całkiem milutki – powiedziałam, żeby coś powiedzieć. Plakaty na ścianach, no cóż, nie bardzo mi się podobały. Włączony był tv z jakąś muzyczną chyba stacją. - No więc, gram na skrzypcach. Uczę się...
- To widzę.
- Czasami ćwiczę w domu, gdy muszę. Odniosłam wrażenie, że bardzo ci to przeszkadza...
- Mi?
- Ktoś stuka w ścianę, gdy gram. Sądzę, że to ty – powiedziałam bez ogródek.
- A gdyby nawet?
- To chciałam cię przeprosić i prosić o... wyrozumiałość.
- Wyrozumiałość? Na to rzępolenie? Nic nie słychać jak grasz tylko to „iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii iiiiiiiiiiiii”. Nie mogę nawet słuchać swojej muzyki...
- A jaka jest twoja muzyka?
- Hip hop i takie tam różne. Rap. O, na przykład Eminem...
- Nie znam. Puścisz mi coś? – chyba zaskoczyła go moja propozycja, bo aż otworzył usta. – Ok., to zdejmij płaszcz i usiądź. Napijesz się herbaty? – chyba doszedł już do siebie.
- Chętnie.
Włączył jakiś kompakt i wyszedł z pokoju. Znów napadły mnie te dźwięki, słyszane wcześniej przez ścianę. Angielski głos, skandujący coś rytmicznie i z wielką pasją. Zaczęłam się wsłuchiwać. Nie rozumiałam, o czym śpiewa ten Eminem, ale wyczuwałam bardzo dużo emocji w głosie i sposobie artykułowania słów. To była jakaś dziwna muza, obca mi, ale nie drażniła tak bardzo. Gospodarz wrócił z herbatą.
- I jak? – zapytał.
- Niezła muza. Dużo w niej emocji.
- Rozumiesz, o czym śpiewa?
- Nie, ale wystarczy mi melodia i rytm skandowanych słów.
- To kontrowersyjny wykonawca.
- Wiesz, w historii muzyki wielu było kontrowersyjnych twórców... A ilu takich, których uznało się za geniuszy dopiero po śmierci? Bo ich muza wyprzedzała czasy, w których tworzyli.
- Tak? Ciekawe, nie wiedziałem. To wiesz, zagraj mi coś! – zażądał nagle. – Tylko coś krótkiego, bo muzyka poważna mnie nudzi i wprawia w melancholię.
- W melancholię? Hm, ok. to będzie krótkie i wesołe... – odegrałam mu swój popisowy numer na jednej strunie – ryki osła.
- Fajne! Jak to zrobiłaś? Mogę spróbować? – poprosił. Podałam mu skrzypce, ale to, co z nich wydobył było tylko smętnym „yyyyyyyyyyyyyyyyyyy”. Jakby powietrze z balonika zeszło. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku:
- To cholernie trudne, zagrać na tym!
- Uhm. – zgodziłam się krótko.
- Jesteś genialna?
- Jeszcze nie wiem. Ale gram od 3 –go roku życia...
- Żartujesz? To jesteś! I jesteś jeszcze... bardzo ładna. To już wiem. Chciałbym ci obiecać, że już nigdy nie zastukam w ścianę, gdy będziesz grała.
- A ja bym chciała pożyczyć od ciebie tę płytę Eminema...
- A ja bym chciał, żebyś mnie nauczyła słuchać muzyki skrzypcowej...
- Skrzypcowej? Wariacie, poważnej chyba, tak? – miałam ochotę wytarmosić go za ucho. I zauważyłam, że jego usta nie są wcale takie wąskie i zacięte... Wracałam do domu jak na skrzydłach. Wygląda na to, że zagrałam dziś melodię A-mor... Chyba, że ten utwór Eminema był „a-mor”.
Tekst: B. Łukasiewicz, zdj. rc.fm
- O co chodzi? – zapytał opryskliwie.
Milcząco pokazałam mu skrzypce.
- I co z tego? – zapytał. Konwersacja nam się najwyraźniej nie kleiła.
- Porozmawiamy? – zapytałam, myśląc w panice, jak go tu i czym trochę ugłaskać. – Mogę wejść? Czy tak na korytarzu?
- Proszę! – odburknął.
W domu panował lekki, przeprowadzkowy bałagan. Wyglądało na to, że nikogo więcej w domu nie ma. Wskazał mi ręką drzwi do pokoju, więc weszłam.
- Całkiem milutki – powiedziałam, żeby coś powiedzieć. Plakaty na ścianach, no cóż, nie bardzo mi się podobały. Włączony był tv z jakąś muzyczną chyba stacją. - No więc, gram na skrzypcach. Uczę się...
- To widzę.
- Czasami ćwiczę w domu, gdy muszę. Odniosłam wrażenie, że bardzo ci to przeszkadza...
- Mi?
- Ktoś stuka w ścianę, gdy gram. Sądzę, że to ty – powiedziałam bez ogródek.
- A gdyby nawet?
- To chciałam cię przeprosić i prosić o... wyrozumiałość.
- Wyrozumiałość? Na to rzępolenie? Nic nie słychać jak grasz tylko to „iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii iiiiiiiiiiiii”. Nie mogę nawet słuchać swojej muzyki...
- A jaka jest twoja muzyka?
- Hip hop i takie tam różne. Rap. O, na przykład Eminem...
- Nie znam. Puścisz mi coś? – chyba zaskoczyła go moja propozycja, bo aż otworzył usta. – Ok., to zdejmij płaszcz i usiądź. Napijesz się herbaty? – chyba doszedł już do siebie.
- Chętnie.
Włączył jakiś kompakt i wyszedł z pokoju. Znów napadły mnie te dźwięki, słyszane wcześniej przez ścianę. Angielski głos, skandujący coś rytmicznie i z wielką pasją. Zaczęłam się wsłuchiwać. Nie rozumiałam, o czym śpiewa ten Eminem, ale wyczuwałam bardzo dużo emocji w głosie i sposobie artykułowania słów. To była jakaś dziwna muza, obca mi, ale nie drażniła tak bardzo. Gospodarz wrócił z herbatą.
- I jak? – zapytał.
- Niezła muza. Dużo w niej emocji.
- Rozumiesz, o czym śpiewa?
- Nie, ale wystarczy mi melodia i rytm skandowanych słów.
- To kontrowersyjny wykonawca.
- Wiesz, w historii muzyki wielu było kontrowersyjnych twórców... A ilu takich, których uznało się za geniuszy dopiero po śmierci? Bo ich muza wyprzedzała czasy, w których tworzyli.
- Tak? Ciekawe, nie wiedziałem. To wiesz, zagraj mi coś! – zażądał nagle. – Tylko coś krótkiego, bo muzyka poważna mnie nudzi i wprawia w melancholię.
- W melancholię? Hm, ok. to będzie krótkie i wesołe... – odegrałam mu swój popisowy numer na jednej strunie – ryki osła.
- Fajne! Jak to zrobiłaś? Mogę spróbować? – poprosił. Podałam mu skrzypce, ale to, co z nich wydobył było tylko smętnym „yyyyyyyyyyyyyyyyyyy”. Jakby powietrze z balonika zeszło. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku:
- To cholernie trudne, zagrać na tym!
- Uhm. – zgodziłam się krótko.
- Jesteś genialna?
- Jeszcze nie wiem. Ale gram od 3 –go roku życia...
- Żartujesz? To jesteś! I jesteś jeszcze... bardzo ładna. To już wiem. Chciałbym ci obiecać, że już nigdy nie zastukam w ścianę, gdy będziesz grała.
- A ja bym chciała pożyczyć od ciebie tę płytę Eminema...
- A ja bym chciał, żebyś mnie nauczyła słuchać muzyki skrzypcowej...
- Skrzypcowej? Wariacie, poważnej chyba, tak? – miałam ochotę wytarmosić go za ucho. I zauważyłam, że jego usta nie są wcale takie wąskie i zacięte... Wracałam do domu jak na skrzydłach. Wygląda na to, że zagrałam dziś melodię A-mor... Chyba, że ten utwór Eminema był „a-mor”.
Tekst: B. Łukasiewicz, zdj. rc.fm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz