sobota, 16 marca 2013

Motyla nóżka

Znacie to uczucie, jakby motyl nóżką kopał w żołądek? Jasne, że znacie, jeśli chociaż raz byłyście zakochane! To pierwszy objaw zauroczenia...


Kiedy tylko przekroczyłam próg szkoły, dopadła mnie Kaszka:

-        Masz dzisiaj dyżur!

-        Motyla nóżka, jaki dyżur? Co, gdzie? O co ci chodzi? – chyba się jeszcze nie do końca obudziłam, chociaż na poranne zasypanie jej gradem pytań to miałam akurat siły!

-        Dyżur, motyla nóżka, masz na bioli, w gabinecie! Musisz narwać świeżej trawy świnkom morskim i te rzeczy. Poza tym pozostajesz do dyspozycji Kangurzycy. Może kazać ci wyprowadzić swoje koty...

-        To dyżurni wyprowadzają koty Kangurzycy?

-        Jasne, nie wiedziałaś?

-        Skąd? Jestem pierwszy raz dyżurną...

Kangurzyca jest okropnie nielubianą nauczycielką biologii. Przezwisko wzięło się stąd, że porusza się energicznymi skokami (zwłaszcza na klasówkach). Wprowadziła rygor na lekcjach. Wybrani dyżurni zajmują się świnkami, hodowanymi w gabinecie biologicznym, zwanym przez uczniów – ZOO. No i muszą kupować jej w bufecie herbatę z cytryną, bo strasznie wysycha jej gardło na lekcjach.

-        A skąd ja mam wziąć trawę dla tych świń? – zapytałam Kaszkę bezradnie.

-        Normalnie, z trawnika za boiskiem! Ale masz jeszcze trochę czasu. Biola dopiero za dwie lekcje!

-        Chyba musisz mi udzielić instrukcji! Nie wiem, co ja mam w ogóle w tym ZOO robić???

-        Spoko, wszystko ci powiem – oznajmiła z wyższością starszej siostry Kaszka. W końcu była już dyżurną.

Dwie godziny później zapamiętale rwałam na kolanach trawę tuż przy szkolnym boisku, na którym odbywał się chyba jakiś ważny mecz koszykówki, bo chłopaki wydzierały się wniebogłosy. Z tego co zdążyłam zauważyć, grała XI c kontra jakaś zbieranina, bo był tam nawet jeden z IX a. Nie zwracałam na nich uwagi, bo chciałam dobrze wypaść u Kangurzycy jako dyżurna. Wybierałam najzieleńsze ździebełka dla tych potworów w skórze morskich świnek. Nagle coś walnęło mnie w pupę! O! Piłka do kosza!

-        Ała, motyla nóżka! – wrzasnęłam, prostując się i rozcierając sobie obolałe miejsce. Zebrana trawa rozsypała się u moich stóp. Wszystko na nic, trawobranie będę musiała robić od nowa. Właśnie podchodził do mnie jakiś wysoki chłopak.

-        Mocno cię uderzyła? – pytał chyba o piłkę.

-        Jeszcze jak! Będę mieć siniaka, motyla nóżka!

-        Pokaż!

-        Zwariowałeś? Uderzyła mnie w pośladki!

-        Tym bardziej pokaż!

-        Co ty, troszkę chory jesteś? A może ty mnie molestujesz, motyla nóżka? – zaniepokoiłam się.

-        Skądże! Chcę tylko sprawdzić, czy nic ci się nie stało... – to mówiąc patrzył na mnie dziwnie... – Motyla nóżka? Co to za śmieszne przekleństwo? Poza tym chciałem ci przypomnieć, że jedzenie trawy powoduje niestrawność.

-        To dla świnek w ZOO! – rzuciłam się na trawę.

-        Aha.

-        Adam, co jest z piłką? – zawołał jakiś gracz z boiska.

-        Wszystko o.k. Już idę! – odkrzyknął Adam. Kucnął przy mnie i puścił do mnie oko. – Sprawdzę twoje siniaki po lekcjach!

Do ZOO wpadłam w ostatniej chwili, rzuciłam trawę świnkom i dopadłam Kaszkę. Jako zazwyczaj dobrze poinformowana mogła mi  powiedzieć cokolwiek o Adamie.

-        Słuchaj, miałam głupią przygodę... motyla nóżka... Kiedy rwałam trawę, ktoś rzucił piłkę prosto w moją pupę, potem chciał oglądać moje siniaki, ma na imię Adam i jest chyba trochę stuknięty. Albo niebezpieczny... – dość chaotycznie bełkotałam Kaszce.

-        Chwila, nic nie rozumiem...

-        Czego nie rozumiesz, Jankowska? Budowy mitochondria? – zagrzmiała Kangurzyca, słysząc ostatnią kwestię Kaszki.

-        Eeee, nie..., dlaczego, wszystko rozumiem! – speszyła się Kaszka. Biologia się więc zaczęła. Nie zdążyłyśmy porozmawiać. Całe szczęście, że zdążyłam narwać zielska. Po herbatę poszłam, gdy Kangurzyca sprawdziła obecność. Jakoś mi przeszedł ten dyżur. Zbliżał się koniec moich lekcji i czułam dziwny niepokój. Czy ten cały Adam będzie się gdzieś czaił? Miał w oczach coś takiego dziwnego, że... Chyba się bałam.

-        Kaszka, wracaj ze mną do domu! – poprosiłam.

-        Nie mogę, umówiłam się z mamą, idziemy kupić mi nowe dżinsy! A co, boisz się Adama?

-        Trochę.

-        Coś ty, on ma tylko takie specyficzne poczucie humoru.

-        Akurat! Patrzył na mnie dziwnie i odgrażał się, że sprawdzi moje siniaki!

-        Przesadzasz, jesteś ładna, ale nie tak jak Klaudia. To ją próbuje zdobyć.

No, no, mój nowy znajomy uderza do najładniejszej dziewczyny w szkole! To jest chyba raczej normalny... I niegroźny. Czego może chcieć ode mnie, mając na oku Klaudię? Nawet jej dobrze nie znam, więc w niczym mu nie pomogę. Nie jest z mojej klasy i w ogóle nie moja paczka. Z lżejszym sercem wyszłam ze szkoły. W okolicy nie spostrzegłam żadnej wysokiej sylwetki. Poczułam się trochę rozczarowana. Najpierw flirtuje, a potem znika. Cóż. Kto zrozumie faceta? Ze zrozumieniem dziewczyny też miałam kłopot – czego właściwie mi żal? Zamyślona nad sobą doszłam na przystanek autobusu, a tu... zza wiaty wychylił się... Adam! Nagle, nie wiem dlaczego, serce zabiło mi szybciej. Natychmiast zaschło mi w gardle. Plecak zaciążył na plecach, jakbym miała w nim tonę trawy dla świnek. Czyżby ten wysoki szatyn o szerokim uśmiechu i kpiących oczach podobał mi się??? Od kilku godzin? Dlatego, że grzmotnął mnie piłką do kosza? Motyla nóżka, niepojęte!

-        Jak tam siniaki? – rzucił niedbale.

-        W porządku. Są na swoim miejscu! – wychrypiałam ściśniętym gardłem.

-        Co ty powiesz? Trawa ci pomogła?

-        Trawa była dla świnek.

-        Zapomniałem. Aha, masz biologię z Kangurzycą?

-        Dokładnie! Ty nie masz?

-        Na szczęście nie, mam z Ziółkiem, ale słyszałem o niej to i owo... Podobno trzeba wyprowadzać jej koty?

-        Mnie to ominęło.

-        Jeśli jednak potrzebowałabyś pomocy, to ja jestem świetnym pogromcą. Raz udało mi się nawet poskromić zdenerwowanego tygrysa w ZOO...

-        W naszym ZOO?

-        Nie, w prawdziwym! - w tym momencie podjechał mój autobus.

-        Muszę wsiadać! – powiedziałam do Adama.

-        Ja też! – on na to i już podaje mi rękę, by wciągnąć mnie do środka.

-        To gdzie ty mieszkasz? – zapytałam ze zdumieniem. Nie zauważyłam wcześniej, żeby jeździł ze mną tą linią.

-        A ty?

-        Nie odpowiada się pytaniem na pytanie!

-        Mieszkam na Złotnikach.

-        Ten autobus nie jedzie na Złotniki!

-        Wiem, ale chciałem zrobić sobie wycieczkę...  – znów zaczęłam podejrzewać, że jest trochę stuknięty. I bardzo niebezpieczny. Postanowiłam zaatakować: - Słuchaj, o co ci właściwie chodzi?

-        O nic! Dziewczyny zaraz stają się takie podejrzliwe! Co złego jest w tym, że mam ochotę na autokarową wycieczkę w towarzystwie osoby, która jest zabawna? – brzmiało to dość p przekonywająco.

-        Jestem zabawna?

-        Jeszcze jak! W życiu nie widziałem nikogo, kto z większym zapałem rwałby trawę dla świnek...

-        Nie chciałam podpaść Kangurzycy...

-        To zrozumiałe! Jeszcze kazałaby ci się uganiać za swoimi kotami! Wiesz, że ma ich sześć?

-        Motyla nóżka, aż tyle??? – osłupiałam ze zdumienia.

-        No i ta twoja „motyla nóżka”. Jesteś urocza, naprawdę – powiedział to niebezpiecznie miękkim głosem i pochylił się nade mną. Autobus dokładnie to sobie zaplanował – akurat wszedł w zakręt. Moje ciało wpadło prosto na ciało Adama.

A ja mam na imię Ewa!

 

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. owady.org.pl

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz