wtorek, 19 marca 2013

Pet shop girl

Co może wyniknąć z desperackiej próby zdobycia dziewczyny bardzo kochającej zwierzątka?

Kiedy się dowiedziałem, że Julka ma szczura, oszalałem na jej punkcie. Dziewczyna, która nie boi się gryzoni! To fenomen! Biały kruk, czerwona żaba, rower na kwadratowych kołach! Ósmy cud świata! Nie dość, że jest taka ładna, to w dodatku taka, taka... normalna! Musiałem jakoś zwrócić na siebie jej uwagę. Chciałem, żeby była moją dziewczyną. Dlaczego? Przede wszystkim z kimś takim jak Julka nie można się nudzić. To nie panienka z cyklu: „oj, jaka jestem gruba, muszę się odchudzić i przestać jeść wafelki”. Te wszystkie dziewczyny, gadające tylko o swoim wyglądzie są przeraźliwie nudne. Co innego Julka. Ona zabiera nawet tego swojego szczura do szkoły. Ale odjazd! Czy ktoś taki ma czas martwić się o makijaż? Na dużej przerwie wykombinowałem wreszcie, że pożyczę od niej szczurka pod jakimś pretekstem. W ten sposób nawiążę z nią kontakt. Potem coś wymyślę. Poszedłem więc na II piętro, gdzie miała lekcje I B.

-        Gdzie znajdę Julię? – zapytałem jakiegoś chuderlawego okularnika, który nosem robił dziurę w książce, którą pilnie czytał.

-        Chyba na boisku. Jak zwykle, wyprowadza Vikę...

Aha! Więc szczurek miał na imię Viki. To chyba samiczka?? Na boisku kłębiły się tłumy. Majowe słoneczko przygrzewało i każdy szukał okazji, by się choć trochę przewietrzyć, oderwać od szarej rzeczywistości szkolnej. Część flirtowała, część paliła fajki i dobijała różnych interesów. Wypatrzyłem ciemną czuprynę Julki i udałem się w jej kierunku.

-        Julka, posłuchaj – zacząłem poważnym tonem starszego (w końcu chodzę do III C!) kolegi. – Musisz mi pożyczyć Vikę na lekcje fizyki z Gromowładnym. Mamy dzisiaj straszne pytańsko, jak się facet wystraszy, może odpuści.

-        Zwariowałeś? Przecież Viki nie przestraszy się nawet woźna! Wszyscy ją już znają i nikt nie nabierze się na numer ze szczurem. Kolega co, spadł z Księżyca? Od wczoraj chodzi do szkoły?

-        Wszyscy ją już znają? Szkoda... – faktem jest, że nie wziąłem takiej ewentualności pod uwagę. - Ale dziękuję koleżance, że zechciała wysłuchać mojej prośby.

-        Wiesz co, mam kumpla, który hoduje pytona. Jeśli chcecie postraszyć Gromowładnego, to byłaby mocna rzecz! Kumpel nie chodzi do tej szkoły, więc pyton nie jest jeszcze znany. Całkiem sympatyczny malec.

-        Kto, ten twój kumpel?

-        Nie, pyton Alfred. Ma dopiero 2,5 metra długości. – O Boże, ta kobieta przyprawi mnie o miłosny obłęd. Może już jej się oświadczę? Ma kumpla, który mieszka z pytonem! Jest kompletnie zwariowana. - No, ale jeśli potrzebujecie Alfreda na dzisiaj, to się nie uda. Kolega ma drugą zmianę. Pracuje dorywczo w ZOO przy aligatorach. Sam rozumiesz, trzeba je nakarmić i w ogóle. Chyba nici z planu. Musicie jakoś przeżyć to pytańsko!

-        Trudno, ale będę pamiętał o Alfredzie... – Co tam pyton! Będę pamiętał te jej zielone oczyska!

-        Chodź Viki, poszukamy popcornu! – Julka oddaliła się, wyciągając z kieszeni ciemnobrązową kuleczkę z długim ogonkiem.

Po południu poszedłem do biblioteki, by pożyczyć jakąś książkę od szczurach, ewentualnie o pytonach. Bibliotekarka zdziwiła się na mój widok, bo nie było mnie tu dobry rok!

-        Słuchaj no, Filaszkiewicz, przetrzymujesz „Skoki spadochronowe” oraz podręcznik speleologii – upomniała mnie, surowo marszcząc czoło. Chyba mnie nie lubi... Łatwo jej jednak mówić! Skoki chciałem uprawiać jak Agnieszka z III D, a speleologia to czasy Anki z II F. Wszystko (tak jak moje uczucia) dawno nieaktualne.

-        Obiecuję, że jutro obie zwrócę. Proszę, niech pani poszuka mi dzisiaj czegoś o szczurach! – próbowałem jeszcze negocjować.

-        Zadziwia mnie szerokość twoich zainteresowań. – Nie wiem, czy zdziwienie bibliotekarki było szczere... Ale nie zdążyłem sprawdzić, bo właśnie podszedł do mnie kolega z równoległej klasy:

-        Cześć Jacek, słyszałem, że szykujecie mocną rzecz. Pytona na Gromowładnego! Bracie, ty masz łeb!

-        Eee, aaaa, taaaa – zaczynałem kilka zdań na raz. Nie udało mi się niczego sensownego wydukać. Kumpel poklepał mnie z podziwem po plecach i wyszedł z biblioteki. Bibliotekarka patrzyła na mnie i wyglądała jak kobra-okularnica... Umknąłem stamtąd szybko, bez książki. Dziwnie szybko roznoszą się wieści. W dodatku nieprawdziwe. Ale może to jest moja szansa zdobycia Julki – drążyć temat tego pytona? W domu znalazłem jej numer w książce telefonicznej i postanowiłem zadzwonić pod pretekstem spotkania u tego kumpla od węża. Wszystko poszło gładko, łyknęła przynętę. Oddzwoniła za pół godziny. Następnego dnia mieliśmy we dwójkę udać się w odwiedziny do Alfreda. Ciekawe, co powinienem przynieść w prezencie powitalnym. Owcę? Cieszyła mnie jednak perspektywa niby-randki z Julką. Alfred mieszkał w wielkiej chacie na Wilczycach. Drzwi otworzył szczupły chłopak i zaprosił nas do środka. Nie wyglądał na zaklinacza węży.

-        Mam na imię Hubert – przedstawił mi się. - Napijecie się coli? Zaraz was pokażę Alfredowi.

-        Alfred ma swój pokój?

-        Generalnie ma terrarium, ale rzadko w nim przebywa. Woli towarzystwo ludzi. Najbardziej upodobał sobie fotel w pokoju telewizyjnym. Podejrzewamy go nawet, że gustuje w „Złotopolskich”.

-        Niewiarygodne!

-        Moja Viki też lubi ten serial.

-        Twoja Viki jest zupełnie wyjątkowa – powiedział Hubert.

-        Tak jak jej właścicielka – nie omieszkałem zarobić punktu. Julka spojrzała na mnie kpiąco. – A czym ty możesz się pochwalić?

-        Chyba odwagą – dumnie wypiąłem pierś. - Nie każdy zdecydowałby się pytonem straszyć psora od fizyki.

-        Rzeczywiście, fakt – potwierdził Hubert. – Nie wiem jednak, czy Alfred się zgodzi. W pewnych kwestiach ma dość konserwatywne poglądy.

-        Chyba nie powiesz mi, że twój wąż gada!?

-        Rozumiemy się bez słów. Poczekaj, zaraz go poznasz. – Hubert wyszedł z pokoju. Julka obserwowała mnie bacznie. Może szukała oznak strachu lub paniki na mojej twarzy?

Gdy wrócił z wężem przewieszonym przez ramię, mało nie wrzasnąłem. Był ogromny i okropnie, okropnie... wężowaty!

-        Alfredzie, przywitaj się z Julką i Jackiem! – wąż skierował na mnie jedno oko, a ja struchlały siedziałem wciśnięty w fotel. – Może chcesz go pogłaskać? – zapytał Hubert.

-        Nieeee, mam szorstkie ręce. Zapomniałem nakremować!

Julka wybuchnęła śmiechem:

-        Jacek, dość tej farsy! Przecież nie masz zamiaru pożyczać Alfreda.

-        Bo on jest za duży! – poskarżyłem się. – Wyobrażacie sobie, że owinę go sobie dookoła szyi jak szalik i usiądę w pierwszej ławce na fizyce? A wtedy Gromowładny zemdleje ze strachu? Mały wąż, to jest dopiero to. Wpuściłoby mu się go pod biurko i gotowe...

-        Wybrzydzasz!

-        Wcale nie! Jaki można zrobić użytek z Alfreda?

-        Można... można... można go wpuścić do pokoju nauczycielskiego! – powiedział Hubert.

-        Tak, i mieć na sumieniu dwa tuziny nauczycielek, zmarłych na zawał serca!

-        Zaczynasz mi się podobać. Jesteś niegłupi i wrażliwy – powiedziała Julka.

-        Dam sobie spokój z Alfredem. Pomysł był dobry, ale jest nierealizowalny! Chodźmy, Julka. A tobie, Hubercie, dziękujemy za audiencję u Alfreda! – pociągnąłem Julkę za rękę, zanim zacznie protestować.

Gdy wyszliśmy z gościnnego domu, postanowiłem zaprosić Julkę jeszcze gdzieś na  lody. Przy drugim pucharku przyznałem jej się szczerze, że pyton był tylko pretekstem do tego, by podtrzymać z nią kontakt.

-        Muszę się przyznać, że jesteś pierwszym chłopakiem, który wykazał tyle inwencji i odwagi, by zwrócić na siebie moją uwagę. Myślę, że docenię to odpowiednio.

-        Pozwolisz mi wyprowadzać Viki na dużej przerwie?

-        Myślę, że pozwolę ci na wiele więcej. Byś czasem zabrał ją do kina, codziennie odprowadzał do domu i zapraszał na popołudniowe spacery...

„O Alfredzie, dzięki ci za twoje wężowe serce!” – pomyślałem z wdzięcznością o moim dziwnym swacie.

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. 123rf.com

Ps. A propos dziewczyn kochających zwierzątka - przypomniało mi się, że podczas podróży do Kambodży zwiedzaliśmy takie wielkie jezioro - Tonle Sap. Wygląda ono jak morze, brzegów nie widać i normalnie pływają po nim statki. Leży w samym sercu Kambodży, i co ciekawe - jest to raz słone, raz słodkie jezioro... Dryfują po nim wioski na palach, pływające w tym jeziorze. Do jednej z nich przypłynęliśmy na degustację mięsa węża, o czym już pisałam w poście na temat insektowej restauracji. Ale pojawiła się tam też pewna mała dziewczynka, taka na oko 5-6 letnia, z wężem na szyi, którego oferowała do zdjęć za opłatą. Taka kambodżańska biznes-womanik. I daliśmy jej pieniążki, więc sfotografowałam męża bawiącego się z jej wężem. Właścicielka gadziny jest też widoczna na zdjęciu, bardzo ładniutka dziewuszka - ale ona to ta prawdziwa pet shop girl!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz