środa, 13 marca 2013

Łowczynie przygód

Joasia i  Marta są na szkolnej wycieczce w górach. Jak zwykle, żądne przygód przyjaciółki postanawiają się zgubić na szlaku. Plan nie do końca przebiega tak, jak sobie wymarzyły. Na szczęście ktoś przychodzi im z pomocą...
-        Qrcze, zgubiłyśmy się! – wysapałam, siadając na wielkim kamieniu. Buty miałam ubłocone niczym jakaś żabia księżniczka i cała ta wędrówka powoli zaczynała mnie męczyć.
-        Jak na to wpadłaś, Holmesie? - zapytała beztrosko Joasia.
-        A tak, że jesteśmy na tej polance już trzeci raz!
-        Mnie nie wydaje się ona znajoma...
-        Nie?! No to popatrz, tu przy tym kamieniu, to jest ogryzek naszego ostatniego jabłka, Watsonie! Tu je schrupałyśmy i więcej nie mamy!
-        Rzeczywiście? Ale czym się martwisz? Chciałyśmy się zgubić Zającowi Poziomce, to się zgubiłyśmy! Być na wycieczce klasowej i nie przeżyć przygody ze zgubieniem na szlaku – to byłaby granda! A Zając Poziomka, jak sama zauważyłaś, świetnie się do tego nadaje, bo młodym i niedoświadczonym nauczycielem jest.
-        I może umiera teraz ze strachu, bo policzył już swoje owieczki i dwóch mu brakuje? W końcu jest za nas odpowiedzialny, a my sobie bimbamy i chodzimy nie wiadomo jakimi ścieżkami po górach. Co zrobimy, jak  wyjdzie zaraz zza krzaków jakiś wilk albo łoś? To dzika przyroda jest!
-        No i wszystko się zgadza! Nie po to jedziemy na klasową wycieczkę w Karkonosze, żeby kontaktu z naturą nie było. Najwyżej wejdziemy na drzewo sobie... Eee, w tych butach nie dasz rady!
-        Może przynajmniej coś by się zaczęło dziać, bo jak na razie nic się nie dzieje! Nuda! Zgubiłyśmy się i to ma być już cała nasza przygoda?
-        Masz ci los, wiesz, bardzo trudno ci dogodzić! – powiedziała Joaśka obrażonym tonem. Może miała rację?
-        Buty mam ubłocone, zmęczona jestem, a  końca tej dróżki nie widać.
-        Marudzisz. Szlak, jak szlak, zawsze dokądś prowadzi.... – Joasia nie była chyba jednak do końca pewna swoich słów.
-        Ciekawe, czy w dobrą stronę chociaż idziemy... Zamarzył mi się mój własny, stary plecak z suchymi skarpetkami... – westchnęłam, wstając z kamienia. – Ruszajmy!
-       Ale już nie wracamy na te polankę, dobrze? – poprosiła Joasia. Zgromiłam ją wzrokiem. Przecież to nie tylko moja wina!

***
Po dobrej godzinie marszu las się przerzedził i zobaczyłyśmy wreszcie jakieś zabudowania. Cywilizacja! Chyba wioska? Okazało się, że tak, w dodatku parę domów dalej widniał szyld, informujący, że jest tu sklepik, który sprzedaje napój „Brum, brum”.
-        Chodź, bo umieram z pragnienia – pociągnęłam Joaśkę za rękę. Sklepik był malutki i ciaśniutki. Za ladą jakaś paniusia, ale oprócz niej jeszcze dwóch chłopaków z plecakami. Popijali coś z butelki. Chyba „Brum, bruma”-a?
-        O, turystki! Paweł, poparz! – powiedział jeden z nich na nasz widok. Miał zielone oczy...
-        Nieprawda! – zaprzeczyła Joasia. – My miejscowe. Pracujemy u szewca. Przyszłyśmy na przerwę obiadową... -  Cała trójka, nie wyłączając paniusi za ladą, wytrzeszczyła na nas oczy. Dzięki temu wyszło na jaw, że drugi ma długie rzęsy... Cóż, nie znali jeszcze mojej przyjaciółki! Jej bajer to była jedna z tych rzeczy, za którą ją pokochałam.
-        Ffffajnie.... – drugi, nazwany Pawłem szybciej się ocknął. – To może zerkniecie na moje obcasy? – i szybko ugiął nogę jak koń, któremu sprawdza się podkowy.
-       Są w porządku – zawyrokowała Joasia, ledwie rzuciwszy na nie okiem.
-       A moje? – pierwszy też nie dawał za wygraną.
-       No cóż, może trzeba by wymienić stalówkę, ale to trochę trwa, więc...
-       Stalówki to są chyba w piórach? – zapytał Paweł, jakoś dziwnie zainteresowany.
-       W gęsich czy w kurzych, twoim zdaniem? – ciągnęła ten bezsensowny dialog Joasia. Nagle wszyscy się po prostu roześmieliśmy. Paniusia aż wyszła zza lady:
-        A co też wy, dziewczynki, tutaj tym kawalerom wygadujecie! – ocierała łzy śmiechu z twarzy. -- Pierwsze słyszę, żeby panny u szewców pracowały, hahahaha!
-        A my tak tylko, dla rozrywki... – plątała się Joasia.
-        Dobra, dziewczyny, powiedzcie lepiej, dokąd zmierzacie? – zapytał Paweł.
-        My do schroniska „Miś” w Pragłowach.
-        Fiuuuuuuu! Toście się wybrały.... – powiedział ten drugi.
-        Tylko, że to w odwrotnym kierunku, nie Marcin? – dobił nas Paweł, uśmiechając się kpiąco.
-        To znaczy, że....że....że  ktoś pozamieniał tabliczki na szlaku! Może nawet wy! – oskarżycielsko powiedziała Joasia.
-       Tjaaaa, a słońce zaczęło wschodzić na zachodzie! - kpił sobie Marcin.
-        A kto by tam patrzył na słonce! Na księżyc się patrzy... – wzięłam Joasie w obronę. – Tylko, co my teraz zrobimy??? – nagle przeszedł mnie dreszcz strachu. Jakie my głupie z tym zamiłowaniem do przygód! Przygodę to trzeba sobie dobrze zaplanować, a nie tak - na żywioł!
Chłopcy popatrzyli na siebie. Paweł skinął głowa:
-        Właściwie to idziemy w innym kierunku, ale jak chcecie, możemy was pod Pragłowy wyprowadzić... – powiedział. Serce skoczyło mi z radości. Ratunek!
-        Naprawdę? Bylibyście tacy kochani! Trzy razy zaliczyłyśmy jedną taką polankę i nie sądzę, byśmy umiały dotrzeć na miejsce jeszcze przed zmrokiem...
-        Tak, no właśnie poznałyśmy po ogryzku – motała dalej Joasia.
-        A wy jak: tak bez mapy, na krechę? Bez przewodnika? – dopytywał się Marcin.
-        Prawdę mówiąc - my z wycieczki się urwałyśmy...
-        Dobrze, że nie z choinki... No, niezłe z was diabełki! – ocenił szybko Paweł i zwrócił się do sprzedawczyni:
-        Poproszę jeszcze cztery batoniki. Coś mi się zdaje, że z tymi przerozsądnymi pannicami czeka nas długa droga!
-        A batoniki dla kogo? Dla nas – dopytywałam się, oblizując z góry usta... Czekolada...
-        A skąd, tam zaraz - dla was! Dla misia! – co za okrutnik z tego Pawła! Tak się nabijać!
-        Jakiego misia!?? Marta! Tu są miśki! Mogły nas zjeść! – wrzeszczała Joaśka-aparatka.
-        Miśki, i owszem, są. Ale tylko pluszowe... – powiedziałam, łapiąc Marcina pod rękę. Już ja sprawdzę, jak bardzo jest pluszowy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz