sobota, 2 marca 2013

Czosnkowy bal


Zwariowana  karnawałowa zabawa może być świetnym sposobem zwrócenia uwagi pewnego chłopaka...


-  Aśka, słyszałaś? II C organizuje „Bal Wampirów”! – w czasie dużej przerwy moja przyjaciółka wpadła podekscytowana do klasy.
-  Skąd wiesz? – zapytałam zaintrygowana.
-  Powiedziała mi Monika z II C. To tajna informacja, bo oni nie chcą zapraszać nikogo z obcych klas. Znaleźli jakiś stary zrujnowany zamek czy pałac za miastem, zwariowane „Stowarzyszenie Krwiopijców” i tam chcą to wszystko wspólnie urządzić.
- Chcesz się dostać na ten bal?
- A ty nie? Pomyśl, będzie Robert... – wiedziała, szelma, czym mnie zanęcić... Robert.... To imię chłopaka z II C, który nie dawał mi spać spokojnie już od jakiegoś miesiąca. Men był jednak absolutnie poza zasięgiem mojego zdesperowanego serca. Musiałam mu (t.j. serduchu) pomóc! - Tylko jak się tam wkręcimy? – zapytałam Gosi.
- Już ja coś wymyślę. Popytam Moniki, może znajdzie sposób...
Tajne konszachty najwyraźniej miały sens, bo dwa dni później wiedziałyśmy wszystko o balu i nawet miałyśmy pełnić na nim odpowiedzialną funkcję di-dżejek. Ale przebrać też się, oczywista, musiałyśmy. W końcu na Balu Wampirów nie wypada pokazać się w dżinsach... To ostatni taki przebieraniec w tegorocznym, wyjątkowo długim Karnawale. Postanowiłyśmy więc uszyć sobie czerwono-czarne peleryny i zakupić plastikowe kły na niedzielnym targu osobliwości. Ta część planu była łatwa. Gorzej z drugą częścią – jak zwrócić na siebie uwagę Roberta z II C? 
Na bal miał nas podrzucić tato Gosi, samochodem. W czasie drogi otuliła nas tak gęsta mgła, że nie było widać nawet znaków drogowych. Tato zaczął się z nas nabijać:
- Może to te wasze wampiry zrobiły taką „dymną zasłonę”? Wy sobie spokojnie myślicie, że jedziecie na bal przebierańców, tymczasem będą tam sami zawodowcy! Tajne stowarzyszenie wampirskich krwiopijców, którzy chcą w ten sposób znaleźć świeże ofiary, ha ha! Zabrałyście chociaż po główce czosnku?
- Tato, przestań, bo zaczynam czuć się nieswojo! – poprosiła Gosia. – Ta mgła mnie dobija!
- A co ma czosnek wspólnego z wampirami? – zapytałam ciekawie.
-  Jak to, co? Czosnek przed nimi chroni i tyle!
- Trzeba go zjeść, czy jak?
-  Nie, wystarczy go mieć przy sobie!
-  No to koniecznie musimy gdzieś go kupić! – postanowiłam.
-  Gdzie kupimy czosnek o tej porze, zwariowałaś? – obruszyła się Gosia. Nagle na poboczu drogi wyłoniła się z mgły zakutana  w chusty sylwetka. Machała do nas rozpaczliwie. Zatrzymaliśmy się.
-  Podrzucicie mnie do Rychwaldu? To dwa kilometry stąd! – prosiła nieznajoma, starsza kobieta.
-  Niech pani wsiada.

Nowa pasażerka usadowiła się w aucie, rozsiewając jednocześnie intensywną woń czosnku.
- Czy nie ma pani czasami główki czosnku do sprzedania? – zapytałam pod wpływem tego zapachowego impulsu.
- Mam czosnek, ale nie do sprzedania. Noszę go jako amulet. W tej okolicy aż roi się od wampirów! W dodatku dzisiaj w Wilkowicach ma być ich bal. Oj, nie będę miała spokojnej nocy...
- O Boże! – jęknęła Gosia, szczękając zębami. – My się właśnie na ten bal wybieramy!
- Dziwny to pomysł, pakować się do jaskini lwa, bo na wampiry mi nie wyglądacie. Ale wiecie co? Mogę wam dać po ząbku. Zjedzcie go każda – to też pomaga!

Pasażerka wysiadła wkrótce. Mimo to w samochodzie zaczął roznosić się stężony zapach czosnku.
Wolałyśmy się z Gosią zabezpieczyć... Tato pękał ze śmiechu za kierownicą:
- Oj, ale będziecie dzisiaj miały wzięcie u panów! Ten zapach wytłumi najlepsze perfumy. Biedni faceci, którzy poproszą was dzisiaj do tańca. Oj, ale ubaw! – zdaje się, że tato Gosi dawno się tak dobrze nie bawił. W przeciwieństwie do nas. Jeśli chodzi o mnie miałam gęsią skórę. Wolałam nie pytać o samopoczucie Gosi... 
Gdy dojechaliśmy na miejsce, zamek okazał się dość ponurą budowlą, rozświetloną jedynie zapalonymi w oknach świecami. Jakieś mroczne sylwetki przemykały parkiem. Mgły nadal było dużo, więc klimaty całkiem jak z tej bajki. Włos się jeżył na głowie! Czas było wyruszyć na poszukiwania organizatora. Tato Gosi odjechał, obiecując, że pojawi się ponownie, ale dopiero po północy.
- Myślisz, że wytrzymamy tak długo? – zapytała mnie Małgosia głosem, jak nigdy, niepewnym i drżącym.
- Nie wiem...
- Najgorsze, że nie widzę tu nikogo znajomego! – powiedziała, rozglądając się bacznie.
- Może nie poznajesz, bo są przecież poprzebierani! – pocieszyłam przyjaciółkę, ale sama miałam pietra. Właśnie obok nas przemknęły dwie kobiety wyglądające na zawodowe wiedźmy. Spojrzały na nas dość łakomie (albo mi się zdawało?).
- Tu się dzieje coś dziwnego. Chodź, wejdziemy lepiej do zamku i poszukamy Moniki!

Zaraz za drzwiami natknęłyśmy się na wysoką postać (męską) w pelerynie i cylindrze. Było strasznie ciemno i ja po prostu na tego kogoś wpadłam, przydeptując mu mocno pelerynę. Postać się szarpnęła, wyrywając kawałek materiału spod mojej stopy. Coś tam zaklęła pod nosem, nie bardzo widząc, co naprawdę się dzieje i kto ją napada. Usłyszałam jedynie zdziwione pytanie:
Co tu tak strasznie jedzie czosnkiem?!
Nic nie odpowiedziałam, tylko pociągnęłam Gośkę za sobą. Odetchnęłam dopiero, gdy dobiegłyśmy do trzeciej sali:
- To był Robert! Poznałam jego głos! – wykrzyknęłam podekscytowana.
- Gratuluję! Nie wiem wprawdzie, jak go poznałaś w tych ciemnościach, ale powinnyśmy do niego wrócić, bo to jedyna, jak do tej pory, znajoma osoba. Zapytamy go, gdzie reszta! – Gosia miała plan.
- W życiu mu się nie pokażę taka pachnąca czosnkiem. Co mnie podkusiło, przecież teraz nie podejdę do niego na odległość 10 metrów! Wolę umrzeć!
- Cicho, nie tak głośno! Jeszcze jakiś wampir weźmie to sobie do serca!
- Czy damy mają jakiś kłopot? – właśnie podszedł do nas pewien „prawie” dżentelmen. To znaczy - byłby dżentelmenem, gdyby nie ta sina cera i niezdrowe cienie pod oczami...
- Ttttttak... szukamy organizatora balu! – odważnie odezwała się Gosia.
- Tak się akurat składa, że to ja mam zaszczyt pełnić honory domu. Panie pozwolą, że się przedstawię. Jestem książę Andrakula! A panie pewnie przybyły prosto z Czosnkolandii?
- Dokładnie stamtąd! Jak pan zgadł?
- Kobieca intuicja... W czym więc mogę pomóc?
- Miałyśmy tutaj zawiadywać muzyką – powiedziała śmiało Gosia. – Mamy kasety i kompakty, ale nie bardzo orientujemy się, gdzie jest sprzęt.
- Dobrze, sala do tańców jest o dwie pałacowe sale stąd. Idźcie tam rozeznać sprzęt, ja zaraz przyślę wam kogoś do pomocy.

Z ulgą rozstałyśmy się z nim. Gosia pociągnęła mnie jednak w stronę wyjścia z pałacu, a nie w stronę wskazanej przez Andrakulę sali:
- Lepiej poszukajmy Roberta! – ledwie wypowiedziała te słowa, gdy Robert pojawił się tuż przed nami. Rozglądał się wokół i nie wyglądał na rozbawionego.
- Cześć, Robert! Poznajesz nas? Jesteśmy z II A! – powiedziała konspiracyjnym tonem Gosia. – Gdzie są wasi ludzie? Widzę tu samych obcych!
- Ja też widzę tu samych obcych. Mówicie, że jesteście z II A?
-  No! Ja mam na imię Gośka, to jest Aśka. Nie poznajesz nas?
- Prawdę mówiąc, nie bardzo – powiedział, przyglądając nam się bacznie. – Ale lepsze jesteście wy, niż te podejrzane osobniki. Nie wiem, skąd się tu wzięli. Wyglądają okropnie!
- Ty też nie wyglądasz zbyt... zdrowo! – powiedziałam, hamując nagły atak wesołości. Robert miał bardzo profesjonalny, wampirski makijaż na twarzy...
- Nie wiecie, skąd tu tak czuć czosnek? – zainteresował się nagle chłopak, pociągając nosem i węsząc powietrze wokół nas.
- Jakby ci tu powiedzieć... Czosnek czuć od nas! – powiedziałam, nie owijając niczego w bawełnę. – To miała być świetna obrona przed wampirami!
- Może powinnyście zagryźć go miętową gumą do żucia?
- Nam nie przeszkadza. I kto wie, może ratuje nam życie! Nie zapominaj, że bal się jeszcze nie skończył. Wiele się może zdarzyć, bo wampirów chyba jest coraz więcej... – powiedziała Gosia, komentując pojawienie się w sali chyba 20-to osobowej wycieczki damsko - męskiej, osobliwie ubranej i wymalowanej.
- Czy mogę zatem skorzystać z waszej obrony? Ten zapach jest tak intensywny, że wystarczy go i dla mnie! Pod warunkiem, że nie będę się od was oddalał na metr. Czy pasuje wam taki plan?

Czy on wiedział o co pyta? Przecież to jest nasz niezaplanowany plan zdobycia go! A tu tymczasem ofiara sama pakuje się w pułapkę, czyż można marzyć o większym farcie? Wieczór zaczynał zapowiadać się całkiem smakowicie. Z dużą domieszką czosnku

tekst: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz