wtorek, 12 marca 2013

W pogoni za vlepkarzem

Karolina codziennie jeździ do szkoły miejskim autobusem. Od jakiegoś czasu pojawiają się w nim vlepki – zabawne karteczki naklejane przez tajemniczego „ktosia”. Karolinę tak intrygują teksty na vlepkach, że postanawia wyśledzić tego, kto je nakleja, czyli vlepkarza...

Wpadłam do szkoły jak wicher i od razu zaczęłam szukać Jolki, mojej przyjaciółki, zwanej powszechnie Lolą. Znalazłam ją tam, gdzie zwykle - siedziała przy szatni w piwnicy szkoły i malowała sobie oko. Lola nie może wychodzić z domu z makijażem, bo rodzice jej nie pozwalają na takie ekstrawagancje do szkoły, więc uzupełnia sobie „urodę” przed pierwszą lekcją w  szkole. Jak zdąży to i paznokcie sobie czasem pomaluje...

-        Cześć, Lola, ale numer! – wydyszałam siadając obok niej.

-        Co się stało? – zapytała sennie, nie odrywając oka od kieszonkowego lusterka i w skupieniu malując czarnym tuszem linię na górnej powiece.

-        Wiesz, co się dzisiaj pojawiło w moim autobusie? Vlepki!

-        A co to jest?

-        Takie małe karteczki z tekstem!

-        No i co z tego?

-        Nic, tylko takie śmieszne! Było na nich napisane: „Kierowcę ubiera firma Ikar U.S Moda męska”, a na drugiej: „Nie bądź schematyczny. Zatemperuj długopis!”

-        Głupie. Nauczyłaś się ich na pamięć, Karolciu? – zapytała, jakby rozmawiała z dzieckiem!

-        Nie, ale fajne są, fajne! Serio, serio!

-        Nie wiem, czym się tak ekscytujesz – powiedziała Lola, zamykając na chwile lusterko  i patrząc na mnie krytycznie jednym umalowanym okiem.- Tyle szumu przez vlepkę?

-        Może masz rację... – jakoś ostudziła mój entuzjazm. A tak mi się dzisiaj przyjemnie jechało tym autobusem. Pośmiałam się w duchu z tekścików i podróż przynajmniej mi szybciej minęła. Wtem zadźwięczał dzwonek i musiałyśmy iść do klasy, temat vlepek więc sam się urwał.

Następnego dnia rano, gdy tylko wsiadłam do autobusu zaczęłam rozglądać się za vlepkami. Byłam ciekawa, czy to ten sam „egzemplarz” autobusu i czy będą wczorajsze vlepki? Nie było tych znanych mi już, natomiast wypatrzyłam tuż przy środkowym siedzeniu nową. „Jak chcesz sobie pokrzyczeć to idź do lasu. Albo do Michała”. Ciekawe, kto to jest ten Michał? Rozglądałam się dalej, ludzi nie było za wiele, bo wsiadam na pierwszym przystanku za pętlą. Przy tylnych drzwiach odkryłam jeszcze inną: „Ludzie, czemu jesteście tacy smutni? Przecież jedziecie do pracy!”. A przy kasowniku – rysunek kotwicy i podpis „Uważaj, żeby nie zejść na dno”. Za chwilę jednak zrobiło się gęściej i przestałam widzieć vlepki. Obserwowałam za to pasażerów. Większość z tych, którzy je dostrzegli (niekoniecznie była to młodzież, jadąca do szkoły, ale ludzi śpieszący do pracy) uśmiechała się pod nosem. Widocznie ich również rozbawiły teksty na vlepkach. Na jednym z przystanków wsiadł jakiś chłopak i od razu zaczął zdzierać paznokciami vlepkę przy kasowniku. Robił to z takim zacięciem, jakby od tego zależało jego życie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ta vlepka tak mu przeszkadza? Może to taki sam świr, jak ci, którzy rysują szyby w autobusach czymś ostrym, zamazując je tak, że nie można przez nie wyglądać? Moimi refleksjami chciałam się podzielić z Lolą, ale ona tylko wzruszyła ramionami:

-        Bo ja wiem? Nie rozumiem zarówno tych, którzy te vlepki robią i je naklejają – bo i po co, jak i tych, którzy je tak starannie, z pasją zdzierają! – ucięła rozmowę.

-        Ale wydaje mi się, że ci vlepkarze to ciekawi ludzie! Wiesz, mają coś do powiedzenia światu, chcą się tym podzielić. Przecież nie napiszą książki albo nie zaczną wydawać gazety, bo kogo by było na to stać? Forma vlepki jest idealna – łatwiejsza i o wiele tańsza - przynajmniej dla kieszeni ucznia czy studenta – broniłam vlepkomanii.

-        Niby co można przekazać światu, każąc mu zatemperować długopis? – spytała z przekąsem Lola.

-        Więcej, niż ty chcesz przekazać światu, malując sobie codziennie oczy na czarno! – nie byłam miła, fakt, ale chyba mnie zdenerwowała. – A w ogóle to patrz sobie dalej w to swoje lusterko, nie widząc świata za plecami! Nudzisz mnie! – odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Chyba nie ma sensu się z nią przyjaźnić, jest zajęta tylko swoim makijażem! Pomyślałam sobie, że z vlepkarzem, kimkolwiek on jest, znalazłabym z pewnością ciekawsze tematy do rozmowy, niż z nią, modelką ze spalonego wybiegu. Wracając ze szkoły zastanawiałam się nad jednym: czy vlepki robi jeden ktoś, czy to cała grupa? I jak ich (albo jego) namierzyć? Najlepiej byłoby przy pracy, ale nie wiem, czy to możliwe... Zaraz, zaraz! Skoro mieszkam ma drugim przystanku za pętlą i zawsze, gdy do niego wsiadam – vlepki już są, wniosek jest prosty: vlepkarz musi je naklejać, wsiadając właśnie na pętli. Ma prawie pusty autobus i czas do następnego przystanku. Z tego co zauważyłam, vlepki są robione na samoprzylepnych etykietach, więc rozlepienie nawet kilku to są zaledwie sekundy roboty! Mało tego, vlepkarz musi być w autobusie, gdy ja wsiadam na swoim przystanku, chyba, że akurat wysiada, a ja nigdy nie przyglądam się wysiadającym pasażerom. Może więc jedzie dalej, ze mną! Tak czy owak, nie muszę iść na pętlę. Mogę vlepkarza przyuważyć podczas wysiadania albo podczas jazdy!  Oj, jutro będę się dokładnie przyglądała... Właściwie przyglądać zaczęłam się również po południu, bo okazało się, że w powrotnym  autobusie jest również nieznana mi vlepka: „Jazda z kierowcą w czasie rozmowy zabroniona!”  Troszkę inny krój pisma, inne kolory, więc sądzę, że to jakiś inny, nie „mój” autor. Jeszcze trochę i stanę się ekspertem od vlepkarzy i vlepek, hi, hi...

Wieczorem nie myślałam nawet przez sekundę o mojej kłótni z Jolką, tylko o tym, czy i ja umiałabym wymyślić jakąś vlepkę. Hmmm, to wcale nie jest takie proste! Musi być dowcipna, błyskotliwa i inteligentnie porażająca. W jednym króciutkim zdaniu zawierać więcej, niż artykuł w „Polityce”! Niech pomyślę... Może: „Nie klej się do mnie! Kropelka...”? Następnego dnia wyszłam na autobus tak podekscytowana, jakbym brała udział w serialu „Stawka większa niż życie”! W kieszeni miałam 3 (tylko tyle znalazłam w swoim biurku etykietek samoprzylepnych) własnoręcznie zrobione... vlepy!!!! Byłam jednocześnie tropiącą (vlepiarza) i tropioną (vlepiarką). Ciekawe, czy dużo dziewczyn bawi się w to? Nieważne, teraz muszę znaleźć tego chłopaka! Musi mi poradzić, jak mam to zrobić i w ogóle – ocenić, czy moje są o.k.!

Obserwowałam bacznie wysiadających – ale oprócz matki z dzieckiem i jakiegoś staruszka na tym przystanku nikt nie wysiadł. Gdy weszłam do autobusu było zaledwie 5 pasażerów – trzy kobiety, pan w średnim wieku (pewnie jadący do pracy) i .... Tak, tak, na końcu siedział chłopak! Serce zabiło mi mocniej. To musi być on!!!

Zaczęłam się posuwać w jego kierunku. Ubrany był normalnie, w dżinsy i kurtkę, a w ręce trzymał paski plecaka. Patrzył obojętnie w okno, jakby siedział tam od lat. Co robić? Zagadnąć go o coś? Ale o co???

Usiadłam obok niego i zapytałam ni z gruszki, ni z pietruszki:

-        Czy ty jesteś może Michał?

-        Nie, a mam być?

-        W takim razie przepraszam. Przeczytałam tu na jednej vlepie, że jak chcesz krzyczeć to idź do lasu, albo do Michała. Więc na wszelki wypadek zapytałam, czy nie jesteś tym Michałem, do którego można pokrzyczeć...

-        Że niby gdzie o tym przeczytałaś?

-        Na vlepie.

-        A co to jest vlepa? – zdziwienie w jego ślicznych, orzechowych oczach chyba nie było jednak szczere!

-        No, takie małe karteczki, jak.... jak.... – tu szukałam wzrokiem najbliższej vlepy, żeby mu pokazać. Ale żadnej, nawet najmniejszej tu nie było!!! Szok! – Nie widzę... –dokończyłam.

-        Nie widzisz? A co ci się stało?

-        Nic, nie widzę vlep, wczoraj jeszcze były...

-        Może ktoś zerwał?

-        Ale nie ty? – zapytałam z niepokojem.

-        Nie, do te j pory nie wiedziałem, że coś takiego istnieje!

-        Przecież to się pojawia w prawie każdym autobusie albo tramwaju! – zauważyłam karcąco.

-        Po prostu nie zwróciłem uwagi...

-        A ja myślałam, że to właśnie ty je rozklejasz...

-        Ja? – i znowu to nieszczere zdziwienie na jego twarzy! I trochę jakby mu nos skręcał w lewo...

-        Tak mi wyszło z dedukcji! – wypaliłam.

-        Ohoho, mamy tu detektywkę i to dedukującą nawet. Jestem śmiertelnie przerażony i zachwycony! – wyraźnie słyszałam ironię w jego głosie. – Ale czy widzisz tu choćby jedną vlepę?

-        Właśnie nie widzę, ale za to Ty gadasz jak z vlepki... – powiedziałam trochę obrażona.

-        Nieprawda!

-        O.k., trudno, nie dogadamy się. Muszę wysiadać. Szukałam tego vlepkarza, bo chciałam mu pokazać swoje, żeby ocenił, pochwalił albo zganił. Chcę vlepiać razem z nim. No, ale to i tak nie ty. To cześć! – rzuciłam, zostawiając go nieco zaskoczonego. Wysiadłam z autobusu. Ta rozmowa nie poszła w tym kierunku, w jakim chciałam. Dziwnie wyszło. Prawie się z nim pokłóciłam. Ciągle ostatnio się z kimś kłócę. Przypomniałam sobie o Joli i o tym, że nasza przyjaźń właśnie została zerwana. Co ja robię? Czy mi już całkiem odbiło? Kłócę się z najlepszą przyjaciółką o jakieś tam karteczki w autobusie, z tego samego powodu zaczepiam obcego chłopaka i wmawiam mu coś... Nie, to idiotyczne, co ja wyrabiam!

Zeszłam do szatni, by znaleźć Jolę. Siedziała, jak zwykle, ale nie robiła sobie makijażu! Dziwne. Podeszłam do niej:

-        Cześć Lolu... chciałam cię przeprosić. Byłam niesprawiedliwa dla ciebie. Te vlepki mnie dziwnie zakręciły, głupio mi...

-        Nie ma sprawy. A ty wiesz, że miałaś rację? Że ja świata poza lusterkiem nie widzę? Szkoda, że mi tego wcześniej nie powiedziałaś! – westchnęła. - Jak tam twoje śledztwo?

-        Stoję w miejscu. Miałam jednego  podejrzanego, ale nie mogę mu niczego udowodnić, a on się nie przyznaje. I jeszcze coś - zrobiłam własne vlepki...

-        Coś ty? A nakleiłaś je już?

-        Nie, właściwie nie.

-        To ci pomogę, chcesz? – czy z Joli nie jest fajna dziewczyna?

Wracałyśmy do domu w całkowitej zgodzie. Jola wymyśliła, ze vlepki wkleimy po południu, nie rano, właśnie teraz, w największym tłoku. Czekałam znów z biciem serca na przystanku. W końcu nie vlepia się na oczach innych pasażerów, trzeba to umieć zrobić dyskretnie. Czułam, jak pieką mnie policzki i wzrasta poziom adrenaliny. Kiedy wsiadłyśmy do autobusu od razu zauważyłam nowa vlepę. Jej treść sprawiła, że nogi się pode mną ugięły. Było to doskonałe potwierdzenie moich podejrzeń: „Chętnie zobaczę Twoje vlepy. Twój okulista”. Szturchnęłam Jolę, oczami wskazując jej karteczkę.

-        Kto to? – zapytała szeptem.

-        Chłopak, z którym rozmawiałam rano. Więc jednak dobrze podejrzewałam, że jest... no wiesz... – nie chciałam, by pasażerowie słyszeli - a wypierał się!

-        Fajny chociaż?

-        Sądząc po tekstach – tak.

-        A z wyglądu?

-        Zauważyłam śliczne, orzechowe oczy...

-        No to się szykuje „love story” w odcinkach na... vlepkach – zaśmiała mi się Jola do ucha.

Love story na vlepkach? Tego chyba jeszcze nie było! No to może uda mi się dołączyć do tego vlep-klubu?

Tekst: Beata Łukasiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz