niedziela, 3 marca 2013

Siostrzyczka-czarodziejka


Czy którakolwiek z nas podejrzewałaby, że posiadanie młodszej siostry może przynieść jakiekolwiek  korzyści? Straszy brat – to jest dopiero pożądane towarzystwo, ale młodsza smarkula? Z taką to tylko kłopot i obowiązki. No i zazwyczaj nie ma ona przystojnych kolegów w odpowiednim wieku...


Kiedy zadzwonił budzik od razu zwlokłam się z łóżka, żeby zobaczyć czy Karolina wstała. Rodzice już wyszli do pracy, a do moich obowiązków należało odprowadzenie jej do przedszkola. Karolina to moja zaledwie 5-letnia siostra. Jednak mimo tak młodego wieku (ja niestety, mam już 16 lat i czuje się okropnie staro...) bardzo rezolutna z niej panienka. I ładniutka! Lubię cholerę, ale rzadko się do tego przyznaję. No bo jak można lubić młodszą siostrę? Przecież wiadomo, że młodsze siostry tylko marudzą, przeszkadzają i generalnie upierdliwe są. A moja jest na dodatek okropnie przemądrzała, wie wszystko o dietach, sprawach-damsko męskich („No, pocałuj ją wreszcie!” – krzyknęła do mojego eks-chłopaka, wtargnąwszy do mego pokoju w czasie naszego tete a tete) i śpiewa jak Britney Spears! O, proszę – właśnie weszłam do jej pokoju. Śpi na wznak w tej swojej słodkiej piżamce w zielone żabki, z rozrzuconymi blond - loczkami wokół głowy i wygląda jak aniołeczek! Aniołek! Diable w przebraniu! Śpi z balonikiem przywiązanym do palca prawej ręki. Coś sobie niedawno ubzdurała, że spanie z nadmuchanym balonikiem ją... odchudzi! Nie jest oczywiście pulpecikiem, raczej szczypiorek z niej, ale namiętnie ogląda seriale i inne duperele, a tam panienki tylko wzdychają do lustra i się wciąż odchudzają. Więc ona też musi, bo to bardzo „kobiece”. Niedawno spytała mnie, kiedy jej wyrosną piersi! Skaranie boskie z tą pannicą!
-        Karolina, dość odchudzania! Wstawaj!- delikatnie złapałam ciepłą łapkę z balonikiem. Otworzyła te swoje niebieskie oczęta i spojrzała na mnie radośnie. W przeciwieństwie do mnie moja siostra budzi się zawsze w świetnym humorze!
-        Już muszę iść do przedszkola, Asiu? – zapytała głosikiem słodkim niczym batonik Mars.
-        No pewnie! Wiesz, która godzina?
-        Która?
-        Ta bura!
-        A ja chodzę do przedszkola, kiedy jest granatowa! Jeszcze nie czas! – zakaprysiła.
-        Coś podejrzana dziś jesteś. Nie chcesz iść do przedszkola? Dlaczego? Przecież uwielbiasz tam chodzić! – zdziwiłam się mocno.
-        Bo jutro jest Dzień Wiosny i trzeba się ubrać i ja nie mam w co!!!
-        No, ale sama mówisz, że jutro jest ten dzień, to dlaczego się dzisiaj martwisz? Poza tym – jak to, nie masz się w co ubrać?
-        Bo wszyscy się ubierają w takim dniu!
-        Chyba przebierają?
-        No mówię, że się przebierają. Nic nie rozumiesz!
-        To wy się też w przedszkolu przebieracie? I może jeszcze idziecie na wagary?
-        Tylko starszaki. Co to są wagary?
-        Lepiej nie wiedzieć! A za kogo chcesz się przebrać?
-        Za lekarkę! Medycyny! – dodała bardzo kompetentnym głosem.
-        To akurat nie jest trudne. Można kupić  w zabawkarskim „małego lekarza”... Nie martw się, coś ci wymyślę...
-        Tak, Asiu, tak? Wymyślisz? – nadzieja w jej oczach była wielka jak Ocean Spokojny.
-        Na pewno. A teraz pędem do łazienki! Ja też jeszcze się nie myłam!
-        I zrób mi na śniadanie kaktusy. Sfiksowane!
-        Chyba zmiksowane? – wiedziałam, że chodzi jej o kiwi, a nie o żadne kaktusy. Cóż, Karolina konsekwentnie trzyma dietę odchudzającą. W przeciwieństwie do mnie...

Po szkole zajrzałam do sklepu i dosłownie za 10 złoty kupiłam naprawdę bogaty zestaw „Małego lekarza”. Był tam plastikowy stetoskop, jakiś młoteczek (chyba do pukania się po głowie), laryngologiczne lusterko, termometr, przyrząd do mierzenia ciśnienia. Całkiem nieźle. Teraz wystarczy wykombinować fartuch lekarski i przebranie będzie gotowe! Zanim Karolina wróciła z naszą mamą z przedszkola i zakupów, wszystko było jak nowe. Odpowiednio skróciłam swój stary biały T-shirt, rozcięłam z przodu, by doszyć guziki niczym na fartuchu. Z paskiem będzie wyglądał na Karolinie bardzo profesjonalnie. Kiedy następnego dnia rano wychodziłyśmy jak zwykle razem, do przedszkola, prowadziłam za rękę najprawdziwszą panią doktor! Z poważną miną założyła na szyję kolorowe słuchawki, a fartuch przewiązała paskiem pożyczonym od mamy.
-        Przyjdziesz po mnie dzisiaj? – spytała, gdy zostawiałam ją pod furtką. Nie pozwalała się odprowadzać do drzwi przedszkola, twierdząc, że nie można, bo to nie jest „w dobrym tonie” (cokolwiek to znaczy...)
-        Oczywiście, dzisiaj ja mam dyżur!
-        To fajnie, wszystko ci opowiem pierwszej! – co za wyróżnienie mnie spotkało! Widać, że nawet przedszkolaki znają wartość świeżej informacji...

Gdy po paru godzinach odbierałam ją, była w „nienaruszonym” stanie. Ani plamki po kompocie na fartuchu, ani jednego zgubionego przedmiotu. Czysta i schludna, jakby wyszła przed chwilą z domu. Zawsze się tak mało brudzi! W przeciwieństwie do mnie... Właśnie opowiadała mi szczegółowo wydarzenia z przedszkolnego Dnia Wiosny, gdy minęłyśmy siedzącego na ławce chłopaka w moim wieku. Trzymał coś nieokreślonego  w dłoniach i wyglądał na... szukającego pomocy.
-        Przepraszam, czy ty jesteś lekarzem od ludzi czy zwierząt? – zapytał całkiem serio, zwracając się do Karoliny. Odbiło mu?
-        Od ludzi i zwierząt! – odpowiedziała bez namysłu moja rezolutna siostrzyczka.
-        Bo ja tu mam chorego wróbla! – oświadczył chłopak. Podeszłyśmy bliżej. W jego złożonych dłoniach niczym w kołysce leżał bez tchu mały (jak to wróbelek) ptaszek. Karolina natychmiast się zmartwiła:
-        Ojej, a moje słuchawki są głuche! Nie zbadam go, czy mu serduszko bije!
-        Bije, bije, bo się rusza od czasu do czasu – pocieszył ją chłopak.
-        Co masz zamiar z nim zrobić? – zapytałam.
-        Zastanawiam się właśnie, bo znalazłem go przed chwilą, przy tej ławce. Pewnie jakiś dziki kot go poturbował. Chyba nie umiem mu pomóc, nie znam się na ptakach! Może trzeba jechać do jakiegoś schroniska dla zwierząt, albo co? Jak myślicie? Kto może go wyleczyć?
-        To dobry pomysł, ale schronisko jest strasznie daleko. Jeśli do tego czasu wróbel zdechnie? – zapytałam.
-        Fakt! No to co robić?
-        Chodź do nas, mieszkamy naprawdę bliziutko, a wróbelkowi może trzeba dać pić? –zaproponowała Karolina.
-        Zgoda! – powiedział chłopak z widoczną ulgą. To wielka odpowiedzialność samemu opiekować się wróblem.

Trochę się zaczęłam bać. Nie znałyśmy go, a naszych rodziców może jeszcze nie być w domu i co? Popatrzyłam na „ratownika wróbelków” spod oka. Nie wygląda groźnie, wręcz przeciwnie. Niesforna, gęsta i ciemna czupryna tak trochę dziewczęco, zalotnie opada mu na czoło. Ma duże, uśmiechnięte usta i jest taki jakiś nieporadny w ruchach, że aż rozbrajający. Może to dlatego, ze jest wysoki i ma długie nogi? Próbowałam wyobrazić go sobie, jak nas obie z Karoliną dusi sznurem od żelazka albo goni z wielkim kuchennym nożem i... i... I nie mogłam! Zresztą, zawodowi mordercy nie ratują przecież ptaków!
Tak jak myślałam, w domu jeszcze nikogo nie było.
-        Wiecie co, a może on jest tylko lekko ogłuszony przez kota, albo umiera z przerażenia! Gdybyśmy mu postawili miseczkę z wodą i zostawili go w spokoju, może sam dojdzie do siebie? – zaproponowałam.
-        To świetny pomysł! Połóżmy go na czymś miękkim!
-        Na mojej poduszce! – zakrzyknęła Karolina. Rzuciliśmy się do jej pokoju. Wróbelek został ułożony na poduszce, a obok postawiliśmy mu miseczkę z wodą. Cichutko zamknęliśmy drzwi od pokoju i poszliśmy do kuchni.
-        Może zrobić ci herbatę? – zapytałam gościa.
-        Chętnie. Dziękuję. Nawet nie wiem, jak macie na imię. Ja jestem Mariusz.
-        Ja jestem Aśka, a to moja siostra...
-        Karolina! – wykrzyknęła Karolina, wdrapując się Mariuszowi na kolana! Nie poznawałam własnej siostry, pomijając fakt, że sama chętnie usiadłabym Mariuszowi na kolanach... Jest odważna, w przeciwieństwie do mnie...
-        Karolinko! Tak nie można! Co sobie ludzie pomyślą? I Mariusz? – beształam siostrę żartobliwie.
-        Przecież to mój pacjent – powiedziała spokojnie Karolina i zaczęła badać „choremu” serce plastikowym stetoskopem. Przez sweter. Pacjent nie oponował, uśmiechał się tylko sympatycznie i trzymał Karolinę, by mu się doktorka z kolan nie omsknęła...
-        Ma pan jakiś problem z sercem. Za szybko bije, bo nawet mój głuchy słuchawek to słyszy! – zawyrokowała doktorka.
-        Pani doktor, czy będę żył? I miał kiedyś takie śmieszne, śliczne, małe dziewczynki? – spytał chory z udawanym przerażeniem.
-        Ooo, o to to musi pan zapytać moją starszą siostrę. Ona się na tym zna, jest bardzo mądra!
-        I ładna, jak widzę! Czy ma chłopaka?
-        Jacyś się tu kręcą, ale to nic poważnego – powiedziała Karolina, znając pewnie tę kwestię z jakiegoś serialu.
-        Chwileczkę, o kim tu mowa? O mnie może? Jeśli o mnie, to może mnie spytacie o fakty z życia? –  zaprotestowałam.
-        Fakt jest taki, że mamy tu rannego wróbla – powiedział Mariusz. Rzuciliśmy się po raz drugi do pokoju Karoliny. Wróbel czuł się już dobrze. Skakał po poduszce na obu nóżkach.
-        Widzisz, uratowałaś mu życie, Asiu... – powiedział do mnie miękko Mariusz.
-        To chyba ty!
-        Nie, to ty wpadłaś na pomysł z wodą i poduszką.
-        O.k., przekonałeś mnie. Po maturze idę na weterynarię.
-        A miałaś inne plany? – spytał Mariusz.
-        Trochę.
-        Weterynaria więc ustalona, ale co robimy z jutrzejszym kinem?
-        Jak to - co robimy z kinem? A co mieliśmy robić?
-        No, na jaki film pójdziemy? Bajka dla dzieci, przyrodniczy czy przygodowy. A może o miłości?
-        O miłości to sobie sami nakręcicie. Idźcie na bajkę i weźcie mnie ze sobą! – wtrąciła się Karolina.
-        Uważam, że trzeba słuchać swojego lekarza – powiedział z powagą Mariusz.
-        Ja też tak uważam! – zgodziłam się z nim. Ach, ta moja siostrzyczka. Siostrzyczka - czarodziejka!

Tekst: Beata Łukasiewicz©, zdj. 123rf.com

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz